Skoro jesień, będzie recenzja kolejnego paczulowego zapachu. Przecież one pasują do tej pory roku wybitnie, ujawniając tkwiący weń niemały potencjał pachnidła uniwersalnego i bezpiecznego. Nic tak jak one nie udowadnia, że aromaty ziemi i obumierającej przyrody potrafią znakomicie rozgrzać, ochoczo ale bez ostentacji dodając nam energii.
Szczególnie, kiedy występują w postaci tak ciepłej, miękkiej i przyjaznej, jak Patchouli marki M. Micallef.
Nosząc te perfumy mam wrażenie obcowania ze światem trochę z baśni a trochę z dziewiętnastowiecznych rosyjskich powieści. Czas płynie powoli, zgodnie z rytmem wyznaczanym zmianą pór roku i nawet, jeżeli ów sielankowy krajobraz zakłóci wybuch silnych ludzkich emocji, wielka radość lub jeszcze większy dramat, i tak rozpłyną się w bezkresie odwiecznej potęgi przyrody. Jakby nigdy nic się nie stało - choć z pozoru w życiu ludzi zmieniło się wszystko.
Lecz kimże są ludzie? Niczym dla Ziemi istotnym.
Bywa jednak, że Patchouli jest dla mnie silnie naelektryzowanym wełnianym swetrem który, wkładany przez głowę, pozostawia wokół niej idealną aureolę sterczących pojedynczych włosów. ;) Trzeba je zatem okiełznać a później napić się naprawdę mocnej, czarnej gorzkiej herbaty. W końcu jest późna jesień, trzeba dbać o dopieszczanie ciała i ducha, odpowiednie ich rozgrzanie i nasłonecznienie nieśmiałym, złotym blaskiem późnojesiennego słońca.
Powidok, widmowe pachnidło, urywki wspomnień z poprzedniego wcielenia.
A może po prostu sen? ;)
Rok produkcji i nos: 2006, Jean-Claude Astier
Przeznaczenie: bardzo dobrze wymyślony uniseks, wyraźnie zaznaczający swoją obecność ale raczej przez samego ducha mieszanki, aniżeli mocą; aura w zasadzie jest raczej skromna, od początku pulsująca najwyżej parę centymetrów nad ludzką skórą. Co oznacza, że perfumy przypadną do gustu każdemu paczulolubowi, mogącemu używać ich nawet podczas oficjalnych spotkań lub innych Ważnych Okazji. :)
Byle nie podczas upałów, wtedy Patchouli - jak większość jej krewniaków - może nieźle wymęczyć osoby mniej zaprawione w bojach.
Trwałość: przeszło dwunastogodzinna (dochodzi nawet do osiemnastu czy dwudziestu i potrafi bez szczególnych uszczerbków przetrwać prysznic).
Grupa olfaktoryczna: drzewno-orientalna
Skład:
Nuta głowy: liście fiołka
Nuta serca: kłącze irysa, paczuli, wetyweria, drewno cedrowe, heliotrop
Nuta bazy: labdanum, wanilia, benzoes, balsam tolutański, skóra
___
Dziś Prométhée Oliviera Durbano.
P.S.
Pierwsza ilustracja to dzieło brytyjskiego malarza doby romantyzmu, Johna Atkinsona Grimshawa o tytule Dwór jesienią, zaczerpnięte bezpośrednio STĄD.
super napisane i zachecajace do samodzielnych doświadczeń z tym zapachem
OdpowiedzUsuńDziękuję. Cieszę się, że zachęciłam; te perfumy naprawdę warto poznać.
UsuńWiedźmo piękny opis! To jeden z tych pierwszych poznanych paczulowców który mnie zauroczył :)
OdpowiedzUsuńAż tak? ;) To dzięki! :* Tym bardziej, że Twoim zdaniem podołałam perfum dla Ciebie tak ważnym.
UsuńŁyżkami mogłabym jeść :))))
OdpowiedzUsuńSmacznego! ;) Przyniosę chochlę, jakbyś chciała. :P
Usuń