sobota, 17 października 2015

Aniołek z okienka, czyli słodkości jesiennej soboty, cz. 2


Ten wpis będzie równie krótki, jak poprzedni ale też bardziej od niego emocjonalny. Ot, nie sposób nie zrecenzować tego zapachu. Trudno nie chcieć go poznać i przetestować. Przyznaję bez bicia: nie potrafiłam ani nie chciałam powstrzymać się od zaocznego napalenia. W końcu to Angel! ;)

Niestety, najnowsze dzieło marki Thierry Mugler, kolejny flanker najsłynniejszego produktu firmy, noszący to samo imię co jego o rok młodszy braciszek, Angel Eau Sucrée, prawdopodobnie równie szybko - wybaczcie nieco upiorną dwuznaczność zwrotu - powiększy grono olfaktorycznych aniołków. ;>
A może nie...?
Ostatecznie ludziom taka owocowo-metaliczna, słodziuteńka i pyłkowa woda o wyraźnym ale jakby wstydliwie skrywanym podobieństwie z paczulowo-helionalowo-karmelowym Aniołem Numer Jeden może przypaść do gustu. Choć jest zaledwie cieniem starszego o trzynaście lat poprzednika. W końcu lekkość i brak zobowiązań są dziś w cenie, także w perfumach. A takie mryg-mryg w stronę klienta: "uwaga, to ja, młodszy i ładniejszy Aniołek; tak, z tej samej rodziny co słynny śmierdziel ale po liftingu i genetycznych modyfikacjach, podobny do Twoich ulubieńców od Jimmiego Choo oraz Lancôme. No spójrz tyko, jaki jestem śliczny i milutki i jak pięknie będę wyglądał na Twojej półce!" z pewnością potrafi skusić niejedną osobę.

Przy czym nie zrozumcie mnie źle: wcale nie uważam Angel Eau Sucrée za perfumy brzydkie czy złe; w istocie jest zupełnie na odwrót i soczek cieszy się spokojną, konwencjonalną urodą z zaledwie jednym charakterystycznym rysem w postaci ciemnawego paczulowego pyłu, w miarę upływu czasu coraz gęściej oplatającego słodkie soki owoców jagodowych, gęstą i suchą ale lepką (?) deserową słodycz tudzież charakterystyczny ciepły powiew dwutlenku węgla. Nosi się go prosto, bez wyrzeczeń ani kompleksów i z pewnością może stanowić adekwatne, przyjemne dopełnienie każdego jesiennego czy zimowego stroju. Generalnie Anielska Słodzona Woda to perfumy całkiem w porządku.

Tyle tylko, że na mojej nielubiącej pachnidlanych lekkości skórze bardzo wątłe i nikłe, jak blednąca zjawa. Rachityczne. Nie złe a "tyko" przeciętne. Problem w tym, że od Angela (któregokolwiek) wymagam więcej, niż wskazywałaby dominanta zapachowych gustów społeczeństwa. Jednak coś mówi mi, że podobne Anioły to już melodia przyszłości. :/
Angel Eau Sucrée to z pewnością nie Anioł, lecz co najwyżej Amorek. Taka ładna durnostojka. :]


Rok produkcji i nos: 2015, Dorothée Piot

Przeznaczenie: zapach stworzony z myślą o kobietach, jak wszystkie inne Anioły; jednak w tym przypadku generalnie muszę się zgodzić. Bynajmniej nie z powodu słodkości wody lub zawartych w niej owoców, lecz dzięki temu, jak perfumy rozwijały się na mojej, przecież kobiecej, skórze. Lub raczej - jak się nie rozwijały, stopniowo blednąc i znikając za półprzejrzystą, syntetyczną drzewno-piżmową mgłą. Uważam, że na ciele przeciętnego mężczyzny kompozycja ta w ogóle może zmienić się w swoją karykaturę i zniknąć szybciej, niż została rozpylona. :P
Kobietom jednak polecam AES na dosłownie wszystkie okazje, wystarczy tylko umiejętnie dobrać dawkę pachnidła. :)

Trwałość: około sześciu lub siedmiu godzin wyraźnej projekcji i dalszych parę gwałtownego, skokowego zaniku, zatem przynajmniej w tym względzie jest nieźle.

Grupa olfaktoryczna: orientalno-waniliowa (oraz gourmand)

Skład:

Nuta głowy: sorbet z borówki brusznicy [? lub ogólnie: z "czerwonych owoców jagodowych"]
Nuta serca: krem karmelowo-bezowy
Nuta bazy: wanilia, paczuli

P.S.
Źródła ilustracji:
1. https://www.flickr.com/photos/marimbajlamesa/1233478038/ [Autor: Marimba Disseny]
2. http://www.tattooedtealady.com/2015/05/thierry-mugler-angel-eau-sucree.html [Autorka: Sophia Ford]

Słodkości jesiennej soboty, cz. 1

Jesienią w naturalny sposób potrzeba nam ciepła, przytulności, swoistego kokonu, w który możemy się zawinąć, aby przetrwać nadchodzące ciemne, ponure miesiące. I chociaż mnie ta potrzeba jest zazwyczaj obca - w końcu nie kryję tego, że uwielbiam mróz, zimę czy jesienne słoty - słucham i rozumiem otaczających mnie ludzi.
Dlatego chciałabym dziś wziąć na tapetę dwa pachnidła utrzymane w przytulnej, jesiennej konwencji; i to jesienne w sposób najbardziej oczywisty, ponieważ słodko-drzewne lub orientalizujące, jednym bokiem oparte gdzieś o cukier, kolejnym natomiast zahaczające o nuty ciemne, suche i (przynajmniej w teorii) szarpiące tkankę miękką niczym wyszczerbiony nóż. [Mam dzisiaj dziwne skojarzenia, wybaczcie]. ;>

Jedno artystyczne oraz śliczne jednocześnie, drugie... no cóż... O nim będzie potem.
Najpierw czeka nas kilka zdań na temat Palo Santo, najnowszej kompozycji marki Carner Barcelona. :) Nadeszła pora na słodki karmel, wydobywający się spod kaszmirowego ciepła i znad spragnionego wody wielkomiejskiego parku.




Tak właśnie, w największym skrócie, pachną omawiane perfumy. Palo Santo rozpoczyna się ciepłym, wirującym żywo ale w gruncie rzeczy drobnym, bardzo zgrabnym akordem kwiatu dawana, unurzanego w drzewno-rumowych oparach z delikatną słodyczą w wygłosie. Potrzeba kilku minut, aby dołączyły do nich jednocześnie miękki, nieśmiało uśmiechnięty, dyskretny duszek oraz sucha, sianowata kumaryna; wyraźnie pochodząca z bobu tonka, ponieważ wkrótce okazuje się, że nieobce jest jej tworzenie wrażenia jasnej, zielonkawej słodyczy.
Wkrótce mieszanina nabiera rumieńców, jednocześnie ostre, wetyweriowo-tnące, bardzo suche ale przy tym ciepłe, bezpieczne, drzewno-słodkie. Rychło tez zaczynamy rozumieć, że choć rum instynktownie obiera stronę bliskich sobie drapiących woni egzotycznej trawy czy drzazg bliżej niezidentyfikowanego jasnego drewna a mleku naturalnie bliżej do gładkiej, waniliowej słodyczy, to przecież oba te składniki potrafią też spleść się w pomost, po którym swobodnie skaczą ciemne tonkowe ziarenka. ;) Mówiąc obrazowo. ;P

W bazie zauważam coś pyłkowo-kwiatowego, co pojawia się - lub może tylko ujawnia - dzięki rosnącemu znaczeniu mleka, słodko-oleistego, ciemnego gwajaku, śmietankowego sandałowca a także giętkich, czarnych lasek wanilii. Rum i wetyweria stopniowo chowają się w cieniu kulis.

Wszystko to okazuje się jednocześnie bardzo nienachalne, delikatne ale i silne, zdecydowane. Eleganckie i wyważone. Niezwykle łatwe do zaakceptowania a przy tym w jakiś niezwykły, nieuchwytny sposób odważne; łamiące konwenanse w sposób, który nikogo nie razi.
Palo Santo przypomina mi osobę zrównoważoną i dojrzałą, powszechnie lubianą i szanowaną bez potrzeby wzbudzania lęku; kogoś, kto nie musi wcale podnosić głosu, aby zostać wysłuchanym lub wysłuchaną. Jest to więc kolejna olfaktoryczna doskonała jedność przeciwieństw, jak lubię. :)



Rok produkcji i nos: 2015, Shyamala Maisondieu

Przeznaczenie: typowy, wyważony uniseks dla miłośników nut drzewnych, nowocześnie paprociowych oraz "kawiarnianych" i nie stroniących od perfumowych słodyczy. :) Początkowo dosyć śmiało projektujący na otoczenie, z czasem redukujący się do żywej, niekoniecznie wąskiej aury.
Dlatego też rekomendowałabym PS na okazje albo bardzo formalne, albo zupełnie swobodne. Jednak, jak zawsze, wszystko zależy od Waszego gustu oraz ilości pachnidła. ;) Mimo wszystko zachęcam do testów. Kiedy indziej, jeżeli nie jesienią? ;)

Trwałość: znaczna, ponieważ do najmniej dziesięcio- dwunastogodzinna (a chodzi o wyczuwalną, ewidentną obecność perfum na ludzkiej skórze) a także dalszych kilka spokojnego, dyskretnego zamierania.

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna (i gourmand)

Skład:

Nuta głowy: kwiat dawana, akord rumowy
Nuta serca: bób tonka, drewno gwajakowe, akord ciepłego mleka
Nuta bazy: drewno cedrowe, wetyweria, amyris
___
Dziś noszę to, o czym powyżej.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. https://www.flickr.com/photos/winemegup/3167255000/ [Autorka: niejaka Meg]
2. https://www.flickr.com/photos/nestle/21850942431/ [Ilustracja pojawiła się na Flickrowym profilu koncernu Nestlé, który milczy w kwestii autorstwa fotografii].
3. https://www.flickr.com/photos/superiorhiking/15221058525/in/photostream/ [Autorka: osoba ukrywająca się pod pseudonimem Superior Hiking]

niedziela, 11 października 2015

Spacer wśród lawendy


Pomiędzy polami, porośniętymi charakterystycznymi, niewysokimi krzaczkami o kształcie niemal idealnej kopuły, uzyskanym dzięki wieloletniemu przycinaniu, spaceruje sobie mężczyzna. Zwolennik klasycznej elegancji, którego trudno zastać poza domem w stroju niebędącym szytym na miarę trzyczęściowym garniturem z jedwabną poszetką oraz w znakomitych włoskich butach. Z biżuterii nasz elegant preferuje skromne ale eleganckie spinki do mankietów czy krawata a także dobrany do nich zegarek. Jest to człowiek, który dba o swoje ciało zarówno od zewnątrz, jak i w środku, przestrzegając diety a godziny wczesnego poranka lub późnego wieczoru przeznaczając na skrupulatnie dobrane sportowe treningi; może zatem pochwalić się szczupłą, zadbaną sylwetką i zdrowym wyglądem. Jestem niemal pewna, że ten mężczyzna goli się brzytwą. Co jeszcze o nim wiem?

Chociaż od wielu lat, być może od urodzenia mieszka w jednym z państw zachodniej Europy, jego korzenie niemal bez wyjątku sięgają Bliskiego Wschodu. Znaczy: potomek imigranckiej rodziny. ;P
A do tego przedstawiciel jednego z zawodów cieszących się wysokim prestiżem społecznym, lekarz lub prawnik. Na tyle zamożny, iż może pozwolić sobie na całkiem luksusowy styl życia i na tyle pewny siebie, że świadomie unikający wszelkiej związanej z tym ostentacji.
Jego perfumy to Sunshine Man marki Amouage. :)

Ten nowoczesny paprociowiec wydaje się idealnie pasować do osoby, którą przed chwilą opisałam: szanującej europejską klasykę i umiejącej świetnie się w niej odnaleźć, całkowicie nowoczesnej duchem, wiedzącej, co w modzie piszczy a przy tym nieco odmiennej. Dla osób intelektualnie gnuśnych, niezdolnych do myślenia poza utartymi stereotypami będzie pewnie stanowił przykład kogoś z zupełnie innej bajki, niepasującego do otoczenia, ponieważ nieidentycznego z nim, osobiście jednak dostrzegam w nim praktycznie same podobieństwa. ;)

Sunshine Man to przecież samo sedno europejskiej tradycji perfumeryjnej! Od klasycznej, typowo męsko-paprociowej lawendy, surowej i czystej chociaż delikatnej, przez suchą i jasną tonkową kumarynę czy złociste kocanki, wygładzone miękkimi cytrusowymi sokami a następnie daleką woń szlachetnego alkoholu, stopniowo uziemianą cienistymi, kaszmirowymi w klimacie drewnami wraz z wytrawnym akordem ziołowo-przyprawowym aż po pierzastą, absolutnie niekulinarną słodycz wanilii i tonki, stopniowo przykrywajacej mocny drzewny postument (w bazie jakby jaśniejszy), omawiana kompozycja wydaje się naturalnym i oczywistym potomkiem Fougère Royale od Houbigant, Jicky od Guerlain tudzież męskiego Rive Gauche marki Yves Saint Laurent. :)
Sunshine Man pochodzi z tej samej rodziny, podobnie wygląda i tak samo postrzega świat. Jest tylko nieco od nich wszystkich młodszy. ;)


Rok produkcji i nos(y): 2015, Pierre Negrin oraz Fabrice Pellegrin

Przeznaczenie: zgodnie z nazwą i tradycją marki jest to zapach dedykowany mężczyznom, wg mnie jednak może być noszony przez każdego; szczególnie przez te z pań, które nie darzą sympatią typowych damskich perfum. :)
Charakterem oraz dyskretną, wywarzoną projekcją pachnidło wydaje się pasować do wszelkich okazji oficjalnych oraz zawodowych jako uzupełnienie eleganckiego, pozbawionego ekstrawagncji wyglądu. Dla takich chwil SM wydaje się być stworzone, niezależnie od pory dnia czy roku, w której chcielibyśmy użyć zapachu. :D

Trwałość: zadowalająca, bo sześcio- siedmiogodzinna Plus dalszych parę dosyć gwałtownego zamierania.

Grupa olfaktoryczna: aromatyczna

Skład:

Nuta głowy: pomarańczowa brandy, lawenda, kocanka
Nuta serca: bergamotka, jagody jałowca, szałwia
Nuta bazy: drewno cedrowe, (inne nuty drzewne), bób tonka, wanilia
___
Dziś noszę Hypnôse Elixir Envoûtant marki Lancôme. Zaskakująco. ;)

P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi zhttps://www.flickr.com/photos/mahoneyphotowa/7520693314 [Autor: Ryan Mahoney]