Nie jestem fanką "streszczania się", kiedy nie muszę tego robić, jak zapewne pamiętacie nie pałam też nadmierną sympatią do przymusu suchej rzetelności za wszelką cenę. Uważam, że o sztuce - a perfumiarstwo to przecież sztuka - należy dyskutować oraz snuć gawędy, nie zaś opisywać w nudnych podpunktach.
Jeżeli zaś chodzi o przekonanie znafcuf internetu, że aby utrzymać uwagę czytelników teksty na blogach powinny być krótkie i kontrowersyjne, to chyba domyślacie się, jakie miejsce najchętniej zaproponowałabym znafcom jako stosowne do schowania podobnych mundrości. ;P Ponieważ rzekomy wymóg tekstów krótkich - bo dłuższe czytelnika nudzą a przecież nuda czytelnika oznacza wieczystą sromotę (i klepanie biedy) dla autora tekstu - jest dla mnie objawem niebezpiecznej choroby. W największym skrócie:
"Wyobraź sobie, że wyświetlasz film. Człowiek dziewiętnastego stulecia ze swymi końmi, psami, powozami, powolnym tempem. Potem w dwudziestym stuleciu nastaw aparat na szybsze tempo. Książki się skraca. Streszczenia. Wybory. Sensacyjne dzienniki. Wszystko skondensowane w dowcipie, wszystko zmierza do błyskawicznego zakończenia. (...)
Klasyków obcina się, by ich dopasować do piętnastominutowych audycji radiowych, następnie obcina dalej, by tekst zmieścił się na szpalcie, której przeczytanie zajmuje dwie minuty, a wreszcie wyciska się do dziesięcio- czy dwunastowierszowego streszczenia w słowniku. Przesadzam oczywiście. Słowniki były dla informacji. Ale istniało wielu ludzi, których jedyna wiedza o Hamlecie (...) ograniczała się do jednostronicowego streszczenia w książce: Teraz nareszcie możecie przeczytać wszystkich klasyków i utrzymać się na równym poziomie z waszymi sąsiadami. Rozumiesz? Z pokoju dziecinnego do uniwersytetu i z powrotem do pokoju dziecinnego, oto nasz intelektualny schemat".
Ray Bradbury, 451 stopni Fahrenheita. Cytat za tym blogiem [nie mogę znaleźć własnego egzemplarza powieści].
Jednak i ja chodzę na ustępstwa, zresztą razem z całą rzeszą rzetelnych redaktorów, felietonistów, recenzentów czy blogerów. I, prawdę mówiąc, synestezja węchowo-obrazowa od pewnego momentu zaczyna być wytrychem, dzięki któremu staram się zadowolić Wasze gusta i zatrzymać Waszą uwagę:
"Więcej rysunków w książkach. Więcej ilustracji. Umysł chłonie coraz mniej i mniej. Niecierpliwość. (...) Książka to naładowana broń w sąsiednim domu. Spal ją. Rozładuj broń. Rozbij mózg człowieka".
Ibidem
A wiecie, co jest w tym wszystkim najśmieszniejsze? Świadomość, że według internetowych propagatorów analfabetyzmu [bo w praktyce chęć ograniczania tekstów wymagających od czytelnika skupienia i namysłu do tego się sprowadza] w ogóle nie powinnam Wam o tym wspominać. ^^ Pod żadnym pozorem! Bo jeszcze moglibyście się poczuć urażeni. Bo mogłabym wybić Was z Waszego nieustannie dobrego samopoczucia tak, jak podobne teksty wybijają mnie, ilekroć na nie natrafię. A to byłaby zbrodnia. Grzech popełniony przeciwko własnej popularności, przeciwko liczbie fanów mojego bloga oraz licznikowi wyświetleń.
Mnie nie wolno mącić Waszego zadowolenia ze świata i życia, za nic!
Swoje wątpliwości powinnam zachować dla siebie a jeszcze lepiej - zarżnąć je w imię poczytności. A następnie czym prędzej zacząć na blogu zarabiać, nawet - zwłaszcza - za cenę rezygnacji z jakości tekstów. Powinnam się do tego wręcz palić.
Wtedy mnie byłoby łatwo tworzyć durne wpisy o niczym a Wy nie musielibyście się męczyć i myśleć przy czytaniu. Wtedy zarabiałabym krocie (czyżby?) tworząc głupie teksty dla nikogo i o niczym, zadowalając się posiadaniem tysięcy czytelników-idiotów.
Tu jednak pojawia się problem. Ja tak nie chcę. Wolę mieć wokół siebie te kilkadziesiąt osób, z których pewnie tylko część czyta moje teksty od początku do końca ale za to mogę mieć pewność, że podczas lektury robi praktyczny użytek ze swojego mózgu. :] I przecież dobrze wiecie, że można się ze mną nie zgadzać. Można powiedzieć, że coś w moich tekstach jest niewłaściwe albo wymaga poprawy: zastosuję się do uwagi albo nie, jednak Wy, jej autorzy, możecie być pewni, że podejdę do niej z szacunkiem i na pewno nie wyrzucę komentarza. Odniosę się do Waszych zastrzeżeń o ile tylko pozwoli mi na to czas. Krótko mówiąc: uznaję swobodę wypowiedzi i prawo każdego czytelnika - regularnego oraz przypadkowego - do kulturalnego wyrażania swojej opinii.
Cieszą mnie one, niezależnie od ich treści. Są bowiem dowodem na to, że stworzyłam coś więcej niż pseudo-czytankę, odartą ze wszelkich "wymagających namysłu" ozdobników i/lub siląca się na tanią kontrowersyjność (która, przypominam, ma celu nic innego, jak sztuczne nakręcanie uwagi czytelników, będące w istocie naciąganiem ich na sowitą zapłatę za mniej lub bardziej jarmarczne treści [ech, ten wymóg rozrywkowości! ;> ]). Lubię, kiedy moje teksty wywołują emocje ale nie za wszelką cenę. Nie zgodzę się na zamianę Pracowni alchemicznej w internetowy lunapark, który i ciśnienie podniesie, i watę cukrową sprzeda, i pozwoli wygrać kilka fantów [oczywiście w zamian za kupno biletu (czytaj: polubienie strony/fanpejdża/czegotamjeszcze)]. Być może tym samym skazuję blog na marginalizację, nie wiem. W każdym razie liczę się z tym: może rzeczywiście nie lubicie słuchać przykrych informacji, szczególnie w dobie kryzysu, gdy w prawdziwym życiu ich nie brakuje?
Na pewno jednak nie zrezygnuję z jakości tekstów o perfumach, byle tylko polecieć w ilość, także finansową. Brak czasu nie zawsze jest tu przeszkodą gdyż, jak widać, wolę ograniczyć liczbę tekstów aniżeli zamienić je w plątaninę trzech akapitów ze zdań pojedynczych o niczym. [Plus krew i seks, epatowanie sensacją i kontrowersją, bo one zawsze się sprzedają. ;) ] Dla mnie to nie jest prosty język i czysty przekaz ale język prostacki i zawoalowane wyznanie: "dlaczego niby mam się wysilać, skoro i tak łykniecie każdą bzdurę a nawet jeszcze będziecie za nią wdzięczni?".
W mojej opinii takie rozumowanie to chamstwo i obrażanie czytelnika - który, prawdę mówiąc, rzeczywiście nie zawsze zdaje sobie sprawę z podprogowej treści przekazu lakonicznego a przymilnego. Brak szacunku dla odbiorcy. Będę więc unikać podobnych wybiegów. Choćby za cenę rzadszego uzupełniania bloga, skoro inne zajęcia nie pozwalają mi na częstsze tworzenie tekstów o zadowalającej jakości.
I to właściwie chciałam zakomunikować Wam od samego początku tego wpisu. ;) Tylko wpadłam w dygresyjny bulwers. ;P Tym niemniej słów nie cofam.
Może przez najbliższych parę miesięcy będę pisać trochę rzadziej [ale spokojnie, obiecuję przynajmniej jeden wpis tygodniowo], za to dołożę starań, aby nie zredukować łam Pracowni do skali tabloidu o perfumach. Poza tym cały czas mam nadzieję, że internet to nie papier i nie spłonie tak łatwo. ;) W kwestii łatwopalności tekstów wolę wierzyć Bułhakowowi niż Bradbury'emu.
Krótko mówiąc: jakość w miejsce ilości. Przynajmniej na jakiś czas. :D Co Wy na to?
A teraz bardzo proszę przyznać się grzecznie, kto przeczytał całość moich wypocin? ;)
___
Dziś noszę Ombre Indigo od Olfactive Studio.
P.S.
Ilustrujący wpis obraz nosi tytuł Polowanie na tygrysy a jego autorem był brytyjski malarz z przełomu XVIII i XIX wieku, James Northcote. Reprodukcję dzieła wypożyczyłam bezpośrednio STĄD.