czwartek, 12 stycznia 2012

Z głębokości wołam do Ciebie

De Profundis, czyli najnowszy "pałacowy dzwon" od Lutensa, wpadł w moje ręce dzięki uprzejmości pewnego Jarosława Mądrego. ;) Ilość pachnidła pozwoliła na dwa skąpe testy, których efekty dziś publikuję.


Twórcy zapachu chcieli za jego pomocą przekazać, że Śmierć to z pewnością kobieta. Wizja odzianej w czerń, stoickiej postaci o kobiecych rysach, która przeprowadza ludzkie dusze na Drugą Stronę oraz jest posłańcem niosącym w przestworza słowa żałobnych modlitw wydaje się na równi silna oraz intrygująca.
Zafascynowała chyba każdego miłośnika niszowych pachnideł i to już w chwili, gdy wyjawiono plany stworzenia De Profundis. Nauczeni doświadczeniem lat olfaktorycznej nie-pokory, łamiącej schematy mrocznej egzaltacji, zaklętej w dymach, drzazgach, wiekowych lasach i starych piwnicach obietnicy nekromantycznych rozkoszy oczekiwaliśmy pachnidła, które zjeży nam włosy na karku. Po raz kolejny zapomnieliśmy, że domniemane demony z Avignonu, Black Aoud czy Patchouly istnieją wyłącznie jako projekcja naszych własnych wizji świata bądź nas samych.
Tymczasem życie w osobach Serge'a Lutensa i Christophera Sheldrake'a postanowiło nam o tym przypomnieć.
Czekaliśmy na czarną mszę, sabat lub choć porządne, w 3D urealnione Dziady. ;) Dostaliśmy naręcze cmentarnych lilii. :)


W pierwszej chwili poczułam niejaki żal, iż zamiast głębokiej, chociaż ciepłej, mroczności zaserwowano mi tak przejmującą, że aż ogłuszającą zieleń w stylu słodkich białych kwiatów. Taką, która przywodzi na myśl okołocmentarną kwiaciarnię, gdzie ostry, nieznoszący najmniejszego sprzeciwu aromat gardenii, frezji czy lilii nie przeszkadza nikomu, poza pracownikami. ;) Jest tak silna, że pachnidło zastosowane w większej ilości niechybnie sprowadziłoby ból głowy, nawet na mnie.

Ani odzianej w czerń kobiety z kosą, ani tytułowej modlitwy nie uświadczymy. Przynajmniej nie w sposób dosłowny.
Ponieważ Śmierć może postąpić, jak baśniowa czarownica, która prosiła przechodniów o przysługę (później nagradzaną złotem) pod postacią ubogiej, zgiętej wiekiem staruszki, ale też hożej, rumianej niewiasty w średnim wieku i koralowym naszyjniku. :) Dlaczegóż zatem nie miałaby przyjąć postaci strażniczki miejskiej, lekarza z pogotowia, parkowego wróbla czy.. młodego Brada Pitta?
Z tego samego powodu nikt nie mruczy nad naszymi uszami: "Z głębokości wołam do Ciebie, Panie". Wszak modlitwa za nasze dusze równie dobrze może rozpocząć się od rozmowy, którą podsłuchaliśmy w autobusie, telefonu od ukochanej osoby lub popularnego przeboju muzycznego.
Czy zawsze dostajemy sygnały w sposób jednoznaczny określające, kiedy zaczyna się koniec?
Nie wiem. Mam małe doświadczenie w umieraniu. :)

Dlatego też nie zamierzam narzekać na De Profundis, które z jednej strony rzeczywiście podchodzi do tematu za pośrednictwem tej banalnej, bardziej przyziemnej kwestii, lecz z drugiej proponuje koncept w gruncie rzeczy niełatwy, gdyż rozbijający w drobny mak nasze uprzednie wyobrażenia. Nie ma mroku i demonów, jest jasne, słodkie światło, dziewczęca zieleń i - wielki spokój.


Jego przybycie możemy wyczuć już w pierwszych chwilach, kiedy wspomniana soczysta zieloność jeszcze nie zdąży pokryć się floralną słodyczą lecz jest głęboka, nieco ziemista, pieprzowo ostra, przywodząca na myśl aromat rozgrzanej słońcem ubitej ziemi. Ów akord szybko przemija, by rozwinąć się w to, co już zdążyłam opisać.

Po pewnym czasie słodycz kwiatów cichnie, znikając pod jasnym pudrem. Lecz i ten nie trwa zbyt długo, zastąpiony przez powracające nuty ostro-ziemiste, tym razem raczej zimne, wilgotne jak również pulchne. Ciepło czerpią pasożytniczo, z ludzkiego ciała, dzięki czemu dziwny, niedosłowny pieprz ma okazję potańcować z wonią kwiatów o zdecydowanie mało sztampowym charakterze oraz duchu, który na potrzeby tej recenzji określiłam jako "cmentarno-zasadowy". W tej chwili wiem, iż jest to kwiat, który zna bodaj każdy na tej szerokości geograficznej, szczególnie w kontekście cmentarnym. Chryzantema. :) Wiecie, co mam na myśli? Ona nie pachnie w popularnym tego słowa znaczeniu, jakkolwiek woń wydziela mocną. ;)
I właśnie taka chryzantemowa delikatność [tak, C.S. uładził mocarne ziemiste kwiatuszki], osnuta wokół suchych, gryzących nut ziemi i drewna, subtelnej dymnej poświaty [choć czy to kadzidło, czy znicze czy palone liście nie potrafiłabym określić] w otoczeniu czegoś, co przypomina zwietrzałe opiłki metalu stanowi o sednie ostatniego etapu rozwoju De Profundis. Od czasu do czasu wracają widma słodkich, zmysłowych kwiatów, otulonych zaprzeszłą zwiewnością zieleni.

Może nie jest to najcudniejsze pachnidło, jakie znam, być może znam sporo lepszych, dziwniejszych, bardziej pięknych, może nie pragnę posiadać flakonu na własność, może nie. Lecz jedno wiem na pewno: jeśli wyzwolimy się ze sztywnych ram naszych oczekiwań odnośnie pachnidła o funeralnych konotacjach, wówczas czeka nas spokojny, odprężający i zaczarowany spacer po starym cmentarzu, gdzie świat trwa w troszkę innym porządku a życie i śmierć przenikają się w sposób praktycznie niezauważalny.
I jeszcze jedna uwaga: informacje o śmierci duetu Lutens-Sheldrake uważam za mocno przesadzone. Panowie, a zwłaszcza ich nowe prace, nadal mają się świetnie. W dalszym ciągu robią nam zapachowe niespodzianki. :) Nieprzerwanie od lat.

Rok produkcji i nos: 2011, Christopher Sheldrake

Przeznaczenie: zapach raczej uniseksualny, o nieprzesadnej mocy i projekcji [choć taka klasyfikacja może być zasługą skromnych ilości testowego materiału, więc - jakby co - nie wysyłajcie mi listów z pogróżkami, dobrze? ;) ]. Na wszelkie możliwe okazje, z tymi najelegantszymi włącznie.

Trwałość: na pewno w okolicach siedmiu-dziesięciu godzin, a pewnie i dalej

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-kwiatowa

Skład:

Nuta głowy: akordy zielone, białe kwiaty
Nuta serca: chryzantema, fiołek, przyprawy
Nuta bazy: nuty drzewne, kadzidło, akord prochów (? (ziemi?))
___
Dziś Brooklyn marki Bond No.9.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. i 3. http://pixdaus.com/?sort=tag&tag=cemetery
2. http://oxfordadvisors.com/woke-edward-harris-funeral-houston/

6 komentarzy:

  1. hej
    Profundisa podobnie odbieram.
    Zapach wart testów, choć nie należy do mojej Lutensowskiej czołówki.
    Po cichu liczyłem na mroczne akcenty, wizje śmierci, jakie towarzyszą w obrzędach pogrzebowych. wszak sama nazwa nawiązuje do biblijnego psalmu 130 (łac: De profundis clamavi ad te Domine)
    Wiem tylko, że nie odpuszczę, i w przyszłości planuję ponowić testy.
    Recenzja znakomita!(a zwłaszcza ostatnie podsumowanie odnośnie pachnidła o funeralnych konotacjach-perła)
    Dziękuję
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Heh... No tego się obawiałam. pogrzeb i święty spokój zamiast piekielnych czeluści. Nadzieje miałam takie, jak Jarek. Szkoda.

    Recenzję (kiedy już poznam zapach) planowałam zacząć i rozwinąc podobnie. Ale to chyba oczywiste u osób, które jakoś tam kulturowo osadzają tę nazwę. teraz chyba nie mam się co fatygować - nie muszę już pisać o De Profundis. Będę odsyłać do Ciebie. :) No, chyba, że jakoś inaczej do mnie zaśpiewa. Ale wątpię...
    I zgadzam się, ze Lutki to wciąż must niuch. Wcale nie tylko z sentymentu.

    OdpowiedzUsuń
  3. witam
    Czy można liczyć na kolejne recenzje EdP Frederic Malle? Zwłaszcza Une Fleur de Cassie ;-)

    pozdrawiam
    M.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jarku - zgadza się, są lepsze i to nie tylko Lutensy; ale mamy też hektolitry wód znacznie, znacznie gorszych. De Profundis trzyma poziom. :)
    Chyba każdy z nas po cichu liczył na coś w czarniejszej barwie. ;) Sztuką jest nie uprzedzać się za bardzo, kiedy marzenia przyjdzie skonfrontować z rzeczywistością. :)
    Dziękuję Ci, kłaniam się w pas a piórami przy kapeluszu zamiatam posadzkę. ;D

    Sabbath - ano, zmiany klimatycznie troszkę opóźniły koniec świata, więc na swój kawałek piekła musimy jeszcze chwilę poczekać. ;)
    Nazwa jest taka, że będąc dzieckiem zachodniej cywilizacji, po prostu nie sposób nie mieć skojarzeń. Się nie da po prostu. Dlatego doceniam małą złośliwostkę, jaką zafundowali nam S.L z C. S. :>
    Będzie mi bardzo miło, jeśli polecisz komuś powyższy tekst, ale jeszcze milej, kiedy sama coś o De Profundis napiszesz. Żałuję, że nie mogę dostarczyć materiału do testów.
    Prawda.

    M. - witaj. :) Z przykrością muszę zaprzeczyć. Chwilowo nie dysponuję żadną próbką zapachów od F. Malle'a.
    Może za miesiąc, dwa, ale nie w najbliższym czasie. Postaram się wykombinować i Fleur de Cassie. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wcale nie dziwi mnie to, że, jak piszesz, twórcy De Profundis chcieli pokazać, że śmierć to kobieta - w końcu nie bez powodu śmierć ma rodzaj żeński (przynajmniej w j. polskim) ;-)

    O zapachu pisała nie będę, bo go po prostu nie znam, a Twój opis nie zachęca mnie do przetestowania go - to pewnie przez te chryzantemy ;-)

    Moim zdaniem mylący jest flakon tych perfum - zbyt ciemny w kontekście bieli, jaką kryje w swoim wnętrzu, ale to pewnie zabieg celowy, więc w sumie nie ma się co czepiać.

    OdpowiedzUsuń
  6. Przemóż się, zwycięż wstręt do chryzantem! ;))
    Też myślę, że wybór ciemnej barwy cieczy (choć w rzeczywistości ona jest taka bardziej szarobłękitna) nie był przypadkowy. Nie tylko jako wabik na miłośników "infernaliów". ;)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )