poniedziałek, 16 stycznia 2012

Trzykrotka

No dobrze, kwiatek potrojony. :)
Czyli trzy kwiatowe niszowce, kompletnie niezaskakujące, ale - z pewnych względów - w świecie ostrej głównonurtowej rywalizacji musiałyby wypaść z rynku jeszcze szybciej, niż nań trafiły.

Przypadek pierwszy to Rose Sauvage od Antonio Viscontiego. Składnik tytułowy przedstawiono tutaj jako kwiat esencjonalny, pylisty, słodki, otoczony przez subtelne akordy alkoholowe. Hm, może raczej: słodowe, drożdżowo-waniliiowe na miękkiej, brunatnej w barwie i niedosłownie czekoladowej w wyrazie paczulowej poduszce.

Przywodzi na myśl klimaty niedzisiejsze, jakkolwiek nie zawsze retro. Wypomadowane róża, jaśmin, goździki czy orchidea najzwyczajniej nie należą do ulubieńców współczesnych dyktatorów perfumiarskich trendów; rzecz jasna ze szkodą dla ogółu materii. ;> Szczególnie, kiedy układają się w kompozycję jednocześnie pudrową i oleistą, udekorowaną girlandami słodkiej (ale niejadalnej!) biżuterii w postaci tonkowych brosz, tuberozowych pierścieni, ambrowych kolczyków bądź waniliowych kolii. I już wiadomo, jak bardzo bogatą jawi się całość pachnidła, jak gęstym tekstem musiano napisać jego formułę.
Róża, upojne kwiaty oraz jeszcze więcej róży; niejadalne słodkości; pudrowe paczuli utarte z ambrą; duża szczypta egzotycznych przypraw - dzięki nim Rose Sauvage trzyma się z dala od plastikowych syntetyków. Przeznaczona raczej dla poważanych konserwatywnych dam (by nie rzec: matron), ale warta uwagi, wykonana poprawnie, ze składników, którym trudno cokolwiek zarzucić.
Spalone lampami solaryjnymi nastolatki oraz pełne pretensji snobki skazałyby by ją na śmierć w mgnieniu oka. Na śmierć albo reformulację, przy czym nie jestem pewna, które wyjście byłoby tym gorszym. ;>

Kolejne pachnidło wydaje się być predestynowane do (nadal hipotetycznego) dłuższego życia na półkach przeróżnych sefor i daglasów. Przynajmniej w teorii.
Lecz praktyka przedstawia się daleko mniej różowo: to, co może i jest nadzwyczaj sympatycznym, noszalnym oraz w gruncie rzeczy lekkim kwiato-paprociowcem dla Pań, co w każdej ilości nie przytłacza a nawet plasuje się w nurcie ukochanych przez tłumy perfum świeżych, w praktyce okazałoby się najwyżej chwilową modą, szybko przemijającym kaprysem lub wyznacznikiem pozerstwa.
Powód jest prosty: cena. Która w przypadku Magnolia Romana od Eau d'Italie odzwierciedla jakość wykonania dzieła; nie ma niczego nagannego w żądaniu 120 dolarów lub 380 złotych za 100 ml pachnidła stworzonego ze znawstwem i - przynajmniej umiarkowaną - cierpliwością, przy pomocy najlepszych składników. Tyle, że nie w świecie, który za motto obrał sobie slogan "równaj w dół!". Gdzie potencjalne nabywczynie szybko wystawiłyby imponujący rachunek przyjemnemu, mało dosłownemu swieżakowi, opartemu na grze olejków cytrusowych, lekkich nut drzewnych, łagodnych przypraw oraz akcentów ozonowo-wodnych. Nie da rady, nawet jeśli aromat z czasem poczyna zalotnie mruczeć przy skórze, kusić miksem cedru z lilią wodną, łagodnymi promieniami słońca przemieszanymi z leciutkim piżmowo czystym pudrem.
Współcześnie jakości nie sposób wpisać w koszta; ona nie kalkuluje się w czasach, gdy i tak mało kto potrafi ją rozpoznać. Ergo: najlepiej i najtaniej będzie, kiedy ją usunąć. ;>

Na kolejną bohaterkę dnia wybrałam lewkonię. Dokładniej: Night Scented Stock z cyklu Antologii marki Penhaligon's.
Na dobry początek muszę Wam wyznać, iż nie pamiętam zapachu owego niepozornego kwiatuszka. Dlatego muszę radzić sobie bez świadomości, jak NSS wygląda na tle natury. :) Obym jakoś wybrnęła.
W ramach intymnych wyznań rzucę jeszcze, że brytyjska Maciejka jest jedynym spośród dzisiejszych pachnideł, które widziałabym na swojej półce. Może nie w takiej ilości, jaką proponuje producent, ale jako miniaturkę czy odlewkę.. kto wie?

Teraz do rzeczy.
O tym zapachu trudno pisać w sposób konwencjonalny, rozbierając go na czynniki pierwsze i układając w głowie niczym matematyczne wzory. Poza jednym wyjątkiem czuję przede wszystkim pastę skomplikowaną strukturalnie, ale o prostolinijnym duchu: na poły korzenną i słodką, chwilami ziemistą o niepokojąco "męskich" konotacjach, za którymi stoją dodatki żywicznego drewna, wetywerii, fiołka czy skóry, lecz w pierwszej chwili - jednoznacznie kwiatową, posłuszną we wszystkim lekkiemu, zielonkawemu jaśminowi.
Night Scented Stock stanowi ukłon w stronę perfumiarstwa klasycznego, stylowego, skupiającego się na pięknie według jego wczorajszej definicji, paradoksalnie w mniejszym stopniu spolaryzowanego przez interkontynentalnych speców od marketingu. Jakość nie do przejścia dla miłośników nie tego, co "piękne" lecz tego, co "łatwe", lekkie; nie dla ludzi, których światem rządzi sztywny przymus wtapiania się w tłum, zwany też zakazem wychylania. ;P
Kiedy myślę o klasyfikacji NSS przypominam sobie opinię na temat bodajże jednej z wód Hermèsa, przeczytaną dawno temu a wyartykułowaną przez dziewczynę, z pewnością miłą, uroczą i konformistyczną: "Nie lubię, kiedy piszecie, że to uniseX! [ ;> ] Jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego!" Urocze, prawda? ;) Tak gęsie, że aż rozczulające.

Oto, jak trafiłam na koronny dowód, dlaczego Rose Sauvage, Magnolia Romana, Night Scented Stock oraz wiele innych kompozycji mimo, że w zasadzie typowe i niezbyt oryginalne, szybko zginęłyby śmiercią tragiczną, zagryzione bądź zagłodzone. Rządzi nami zasada bezpardonowej oznaczoności, konieczność ciągłego dopytywania się: "Co o tym sądzisz?", "Dlaczego nic nie mówisz?" albo "Nie wyglądam w tym grubo?". ;) Opinia osób trzecich nie jest już komplementarna do naszej lecz stanowi o sednie życiowych wyborów. Pozwalamy innym decydować i de facto żyć za nas. Okropne, ale prawdziwe. Zresztą, nie tylko w przypadku perfum.

Antonio Visconti, Rose Sauvage

Rok produkcji i nos: 2005 lub później, Antonio Visconti

Przeznaczenie: mocny, dosyć silny zapach stworzony dla kobiet.Efektowny i chwilami ciężki, więc raczej na okazje wieczorowo-formalne

Trwałość: od ośmiu do ponad dziesięciu godzin

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-orientalna

Skład:

Nuta głowy: mandarynka, bergamotka, pomarańcza, róża damasceńska, goździk (kwiat)
Nuta serca: irys, jaśmin, bób tonka, paczuli
Nuta bazy: tuberoza, absolut różany, szara ambra, wanilia


Eau d'Italie, Magnolia Romana

Rok produkcji i nos: 2008, Alberto Morillas

Przeznaczenie: lekki, sympatyczny i orzeźwiający zapach skierowany do kobiet. Wyraźny, ale nie męczący; żywy. Na gorące dnie i wieczory.

Trwałość: w granicach pięciu-siedmiu godzin

Grupa olfaktoryczna: świeżo-kwiatowa (i aromatyczna)

Skład:

Nuta głowy: bazylia purpurowa, liście cytryny, gałka muszkatołowa, cyprys, neroli
Nuta serca: róża, magnolia, tuberoza, lotos, akordy wodne i ozonowe
Nuta bazy: białe piżmo, cedr wirginijski, siano


Penhaligon's, Night Scented Stock

Rok produkcji i nos: (1976) 2009, ??

Przeznaczenie: zapach dla kobiet, ale z przechyłem w stronę odważnego uniseksu. O nieprzesadnie dużym sillage, ciepły i przyjazny; na wszelkie okazje.

Trwałość: w porywach do sześciu godzin, więc nie powala

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-orientalna

Skład:

Nuta głowy: goździki (przyprawa), cynamon
Nuta serca: lilia, jaśmin, ylang-ylang, heliotrop, fiołek
Nuta bazy: wetyweria, paczuli, benzoes, bób tonka, wanilia, piżmo
___
Dziś ... ... chyba zapomniałam, co testuję! :D

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.routard.com/photos/paris/45588-rose_sauvage.htm
2. http://kateiredale.typepad.com/inspired/2011/04/the-warrior-within.html
3. http://flickrhivemind.net/User/alexv1n/Timeline

10 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Maciejka, Lewkonia dwurożna – Matthiola bicornis

    OdpowiedzUsuń
  3. Słyszałaś o eksperymencie kupy we włosach? Opłacona ochotniczka przez cały dzień chodziła z kałem zawiniętym we włosy po campusie i nikt, żaden z jej rozmówców, potem ankietowanych nie zauważył niepokojącego zapachu. To taka mała dygresja może nieco obok tematu :P.
    Uprzedzenia biorą się z niewiedzy, podejrzewam, że dla wielu osób "uniseks" ma złe konotacje tak jak "homo sapiens" ze słynnego filmiku you tube "homo- sapiens też człowiek". Co do gustu to sama pamiętam swoja ścieżkę zmiany myślenia, kategoryzowania zapachów. Ale masz rację że są rzeczy które są zbyt mało modne żeby pokochały je masy i zbyt mało wyróżniające się, żeby można się było nosząc je bądź opowiadając o tym snobować.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak dla mnie cena Magnolia Romana jest przyzwoita. Niższa, niż sephorowców. A sam zapach... Nie mój i to bardzo. Paestrum Rose bardziej mi się podoba. Co jest kolejnym dowodem mojego przystosowywania się do róż. Jestem zaniepokojona. ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Polu - sprawdziłam w Wiki, że oba kwiatuszki to to samo jeszcze przed zamieszczeniem postu, ale dziękuję. :)
    O eksperymencie z kupą nie słyszałam, ale jest ciekawy [brawa dla dziewczyny za odwagę przezwyciężenia wstrętu! :) Sama nie miałabym siły] i prawdziwy. Kiedyś w zatłoczonym tramwaju nie czułam niczego podejrzanego dopóki nie zorientowałam się, ze stoję jakieś pół metra od śpiącego bezdomnego. Momentalnie poczułam tak straszliwy smród, że musiałam wysiąść na następnym przystanku. Naszym nosem rządzi sugestia, ot co! ;)
    Stereotypy i uprzedzania są naturalne i do pewnego stopnia konieczne (socjalizacja). Problem w tym, by nie pozwolić im sobą rządzić i wpływać na nasze świadome sądy. Co do zapachów, to na szczęście mamy swoją niszę (ogólnie i szczególnie), gdzie takie "nijakie cuda" mogą ostać się w pewnym sensie wbrew prawom rynku. W pewnym tylko. ;)

    Sabb - dla mnie też, co napisałam. Dlatego ostatnio menedżerowie wielkich perfumerii stacjonarnych najwyraźniej poszli po rozum do głowy i troszkę "uludzili" swoje ceny. Więc to nasze 380 zł mniej więcej utrzymuje się obecnie na poziomie seforo-daglasowskich "setek". No, chyba że mamy do czynienia z Chanel albo Sisley, gdzie płacimy za metkę i wysoki standard. ;)
    Paestum Rose jest porządne, nawet bardzo. Kolejna wysoka jakość za rzeczową cenę; ale to chyba norma w przypadku Eau d'Italie. Rzeczywiście, Twoje zainteresowanie różami jest co najmniej podejrzane.. ;P

    OdpowiedzUsuń
  6. hihi a ja nie wiedziałam i muszę przyznać, że ilekroć ktoś w artykule pozostawia jakiś znak zapytania to mój instynkt natychmiast każe mi szukać. Stąd dowiaduję się nie raz zupełnie niepotrzebnych ale ciekawych rzeczy :) Np Lewkonia dwurożna- bardzo intrygująca nazwa mogłaby by się tak nazywać jakaś rogata leśna istota :) płci żeńskiej.

    OdpowiedzUsuń
  7. ...na przykład hybryda lwa z koniem. :) Czy raczej lwicy z klaczą. ;)
    Nazwa rzeczywiście dźwięczna, nawet przypomniała mi ten dowcip:
    http://czasgentlemanow.pl/2011/10/rozrywki-rotmistrza-rutkowskiego-odc-11-salutio-acidii/

    OdpowiedzUsuń
  8. Penhaligon's, Night Scented Stock: zapach dla kobiet, ale z przechyłem w stronę odważnego uniseksu.

    Biorąc pod uwagę "normalnych facetów", żaden z nich nie zdecydowałby się na to, żeby kupić sobie ten zapach, przede wszystkim ze względu na opakowanie, a de facto różową wstążeczkę ;-) No może poza tymi, którzy są odważni na tyle (i na tyle pewnych swojej męskości), żeby założyć różową koszulę lub marynarkę - takich naprawdę podziwiam.

    OdpowiedzUsuń
  9. W Polsce na pewno nie. ;P Choć skoro używają Rochas Man, czemu mieliby cierpieć katusze z powodu głupiej wstążki? BTW wiesz, że jeszcze w XVIII wieku (i wcześniejszych) róż był kolorem zarezerwowanym dla mężczyzn, bo to zawsze skojarzenie z lekką czerwienią, czyli barwą krwi, aktywności, energii (ergo: męskości)? Kobietom przypadał błękit. Zamiana przyszła dużo później, kiedy chciano odczarować różowy, pozbawić go stereotypowego męskiego znaczenia, zachęcając kobiety do otaczania się tą barwą od początku życia, zaś mężczyzn (szczególnie małych) oswajając z "kobiecym" błękitem. Był to przejaw emancypacji.
    I co? I dziś ten dawnej dobitnie męski kolor traktowany jest pogardliwie, jako symbol "łże-kobiecości" w stylu lalki Barbie. :> Zamiast łamać schematy odwróciliśmy kota ogonem.
    Najgorsze, że sama też nadmiaru różowości nie znoszę. ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Tego nie wiedziałam :P Powiedziałam o tym wczoraj swojemu facetowi, który nie omieszkał mnie wyśmiać, kategorycznie przy tym stwierdzając, że kolor różowy przez żadnego "normalnego" (czytaj: męskiego) faceta nigdy nie zostanie uznanym za męski ;-)

    Utwierdza mnie to tylko w przekonaniu, jak bardzo nasza percepcja zależy od tego, w jakiej kulturze (i czasach) się wychowujemy. Założę się, że gdybyśmy żyli w XVIII wieku, to mój facet twierdziłby na odwrót. Ale przecież nigdy się do tego nie przyzna ;-)

    Wczoraj w nocy powiedziałam o tym, co na

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )