poniedziałek, 20 września 2010

Fairy Queen

I to w znaczeniu dosłownym, w myśl kampanii reklamowej i ducha zapachu. :) Którego? Pierwszego dzieła sygnowanego 'Lolita Lempicka' (tak, chodzi o to arcykiczowate fioletowe jabłko w zielonym pudełku).


Jak podaje tekst źródłowy, klasyczna Lolita Lempicka to baśń dla kobiet, pełna symboli zapożyczonych z miłosnych opowieści, przenosząca nas w świat zdolny zaczarować naszą codzienność. Uff.
Rany Julian! Jakaż to odpowiedzialność dla jednej małej, szklanej fiolki! ;) Aż strach pomyśleć. Brzemię doprawdy heroiczne; szczególnie w naszych, obłędnie szybkich, nastrajających depresyjnie czasach.
Nic więc dziwnego, że wiele osób pragnie odmiany, spokoju, zadziwienia, zatrzymania się, odpoczynku - lub chociaż ich namiastki w postaci perfum (albo czego innego). Czy wolno nam niszczyć ich złudzenia? Nie.

Szczególnie, że - w tym przypadku - nie bardzo jest co niszczyć: bo LL, choć słodko-syntetyczna, jest też niezwykle miła w odbiorze i czarująco urocza. A i pazurek (zdobny w najstaranniej wykonany, klasyczny francuski manicure) potrafi pokazać. :)


Z początku Lolita próbuje kokietować słodyczą: nieśmiało, nieudolnie, w sposób przesadnie wystudiowany i nienaturalny [ale zważywszy na jej młody wiek, nie powinno to nikogo dziwić; w końcu ma jeszcze dziewuszka czas]. Jest pastelowa, niewinna, arcysłodka, wanilinowo-tonkowa, nie potrafiąca oprzeć się wiśniowym pralinkom i jasnym pudrowym pastylkom leżącym na, przykrytym fiołkowo-różowym obrusem, stole. Jest słodko; lepko ale i przejrzyście.
Dopiero po chwili aromat nabiera głębi, tężeje, zyskuje drugie dno. Oczywista, dziewczęca słodycz zostaje zakłócona gęsto-dymnym akcentem lukrecji, do której rychło dołącza anyż. Dzięki nim płatki fiołka ciemnieją, dryfując w stronę królewskiej purpury, a wanilia pozwala lekko się podwędzić. Gdzieś spomiędzy grzesznych łakoci wyziera delikatna woń... tytoniu (czyżby nasza dzieweczka paliła w sekrecie papieroski? ;) ).

Po dłuższym momencie słodycz uspokaja się, staje się bardziej miękka i lejąca; bardzo jedwabista. Gdzieś z głębi wyczuwam aromat jasnej, bogatej piany, powstałej dzięki dodaniu do ciepłej wody sporej ilości płynu do kąpieli o delikatnie kwiatowym (może nawet konwaliowym??) zapachu - to oczywiście piżmo, które stopniowo zyskuje na znaczeniu. Jednak nie potrafi mnie do Lolity zniechęcić; dzieje się tak za sprawą interwencji bobu tonka, który ociepla kompozycję - a któż z nas nie lubi czasem zanurzyć się w gorącej wodzie? :)

Byłoby idealnie, gdyby nie ten irys-cholernik, który od czasu do czasu, niczym złośliwy poltergeist, zamienia finał pachnidła w mydlaną pulpę, zatapiającą z upodobaniem ostatnie wspomnienie urokliwej słodyczy.
I z tego właśnie powodu nie pragnę fioletowego jabłuszka na własność.
Ogólnie biorąc - cud, miód, malina i pralina! ;)


Rok produkcji i nos: 1997, Annick Menardo

Przeznaczenie: zapach sklasyfikowany jako damski; delikatny, eteryczny, słodki, więc wydaje się być stosownym na jesienne słoty i zimowe mrozy. ;)

Trwałość: przyzwoita - od sześciu do ponad ośmiu godzin

Grupa olfaktoryczna: gourmand-waniliowa

Skład:

Nuta głowy: bluszcz, anyż
Nuta serca: fiołek, lukrecja, wiśnia amarena, praliny
Nuta bazy: bób tonka, piżmo, wanilia, wetyweria, irys
___
Dziś noszę Black Toumaline Oliviera Durbano [jednak nie Incense Normy ;) ]; i to właśnie dzięki temu aromatowi grupa wrocławskiego dresiarstwa stwierdziła dzisiejszego popołudnia, że czuć ode mnie "kiełbasą. Krakowską podsuszaną". ;) Co niniejszym zapisuję pomna kadzidlanej przygody Marcina z dresami warszawskimi. :)

P.S.
Źródło ważniejszych ilustracji: serwis vi.sualize.us; konto użytkowniczki tinacolada23
1. (via milkdrop)
2. ObsessionMIA: Love and Romance - Rodney Smith

2 komentarze:

  1. Jaka słodycz???? Na mnie fioletowe jabłko jest cierpkie i dymne, dokładnie takie, jak smak na podniebieniu po jedzeniu wiśni. Wiem, że jestem odosobniona w osobistej percepcji tego zapachu bo testowała na koleżankach i na nich układał się przeraźliwie anyżowo-wiśniowo- słodko, a u mnie dymna -prażona wiśnia. Strasznie fajna!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. No to i słodycz i cierpkość. Jadłaś kiedyś lukrecjowe cukierki? One są i takie, i takie. W jednym czasie. Ów efekt oddaje, moim zdaniem, Lolita. Dym gdzieś tam pałęta się również.
    Ta Twoja wiśnia wydaje się równie apetyczna. :))

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )