piątek, 26 czerwca 2015

Bajka o wczesnym lecie

Najpiękniej jest w Hiszpanii... Kiedy przekwitają drzewa pomarańczowe, swoją wonną magię rozpoczynają lipy. Dwa niebiańskie zapachy wiosny, w Polsce kojarzą się raczej letnio [a przynajmniej jeden, ponieważ - póki co, zważywszy na postępujące ocieplenie klimatu - u nas pomarańcze w naturze jakoś nie rosną ;) ]. I właśnie nadeszła ich pora.

Dlatego wpadłam na pomysł, aby opisać dziś perfumy, w których oba te zapachy udało się zestawić w pełną radości, prostą całość, optymistyczną ale na szczęście nie błahą. Zeta od Andy'ego Tauera.


Perfum opartych o narkotyczny, balsamiczno-ziołowy zapach kwiatu lipy powstało już wiele - z czego przynajmniej połowa naprawdę warto poznać: uroczo naturalne i lekkie Unter den Linden oraz Lindenblossom od April Aromatics, niewinne Clemency marki Humięcki & Graef, kobiece i zwiewne Un Parfum d'Ailleurs et Fleurs od The Different Company, wiosenny wietrzyk znad wielkomiejskiego parku w perfumach J.F. Schwarzlose Berlin o wdzięcznej i intuicyjnej nazwie 1A-33 czy eksplorujący dokładnie te same terytoria Central Park od Bond No 9, w końcu kwiatowy i słoneczny Honey Blossom marki Aftelier. Oraz całe mnóstwo innych, równie uroczych kompozycji (w tym wiele takich, których jeszcze nie miałam okazji poznać).

Jednak, chociaż nietrudno się zorientować, że połączenie kwiatu lipy z rozmaitymi aspektami cytrusów jest w mniej lub bardziej artystycznym perfumiarstwie częste, dla mnie to Zeta ma znaczenie szczególne. :) W końcu była chyba pierwszym pachnidłem z lipą w roli głównej, które miałam okazję poznać. Pamiętam, jak bardzo poraziła mnie jej uroda i zaskoczyła odkrywcza myśl, że perfumy o zapachu lipy w ogóle są możliwe! ;) Przy czym musicie wiedzieć, że woń lipy ma dla mnie znaczenie szczególne; już choćby z tego powodu, że upodabnia niżej podpisaną do Jana Kochanowskiego: oboje mamy własne, rozłożyste lipy, pd którymi wspaniale się wypoczywa. ;)

Zatem Zeta.


W pierwszych chwilach uroczo delikatna i "cieniście słoneczna" dzięki uwypukleniu krągłych, niewoskowanych cytrusów: odrobinę cierpkich bergamotek, energetycznych cytryn, słodkich pomarańczy oraz otoczeniu ich zapachem kwiatu ostatniej z wymienionych. :) Tak pachnie lato w pigułce; szczególnie, że zza nich stopniowo wyłania się aromat ogrodu mojej babci, w którym róże, słodka mimoza oraz wielka, rozłożysta lipa rosły tuz przy sobie w idealnej harmonii.
Wakacyjna rozkosz małego dziecka, które na tejże lipie przesiedziało niejedną zabawę w chowanego. ;)

Szybko też okazuje się, że róże usuwają się na dalszy plan, ustępując pola żywemu i ciepłemu zapachowi lipy, któremu nawet w ramach poznawania przez nos towarzyszy niskie, monotonne, uspokajające buczenie uwijających się w koronie drzewa pszczół. Z czasem nie jestem już w stanie odróżnić zapachu lipy od kwiatu pomarańczy, eksplorującemu wszak bardzo podobne olfaktoryczne terytoria - tak samo nęcącego, balsamicznego, odrobinkę ziołowego, delikatnie słodkiego... Lato w Polsce oraz wiosna w Hiszpanii zlewają się w moim umyśle w jedną relaksującą, harmonijną i błogą całość. :)
Z poczucia doskonałego szczęścia nie budzi mnie nawet baza Zety, gdzie z woni kwiatów uwalnia się więcej akordów ziołowych czy nawet kumarynowych, z tła wybijają się pojedyncze frakcje zapachu jasnego szlachetnego drewna (może faktycznie jest to sandałowiec, jak chce spis nut?) a ponad tym wszystkim, niczym roślinny odpowiednik pszczół, lata sobie gładki, lekko woskowy aromat irysowego masła, spinającego mieszankę w całość niczym cienka ale wyraźna rama. Gdzieniegdzie żywiej zagra pojedyncza nutka słodyczy, w moim umyśle będącej już, teraz zapowiedzią pysznego miodu, nad którym właśnie uwijają się pszczółki. ;) Lecz najważniejsze cały czas są zapachy kwiatów, zielonego listowia oraz żywego, pulsującego sokami drewna.

A także cytrusy, z których - dodawszy najpierw zerwane w bezpiecznym, oddalonym od dróg miejscu lipowe kwiecie - można przygotować pyszną, orzeźwiającą, zdrową i bezpretensjonalną lemoniadę. Słodzoną, rzecz jasna, miodem. :) Lipowym albo akacjowym, zbieranym krótko przed lipą.
No i widzicie! Właśnie podałam Wam przepis, jak na blogu kulinarnym. :D Tak na mnie działa zapach lipy: odpręża, rozwiązuje język i każe dzielić się radością.

Zeta od Tauera to jeden z jego najdoskonalszych substytutów.


Rok produkcji i nos: 2011, Andy Tauer
[Mieszanka w tej chwili nie jest już produkowana; jaka szkoda!]

Przeznaczenie: zapach ponoć dedykowany kobietom, jednak dla mnie jest to uniseks z samego środka skali; przede wszystkim dzięki wykorzystaniu składnika wciąż mocno niestereotypowego a więc niekoniecznie kojarzącego się z "typowo babskimi" kwieciuchami. :] Na męskiej skórze Zeta staje się bardziej cierpka i pyłkowa, skręca gdzieś w stronę naparu ze świeżych kwiatostanów drzewa, smakowo podkręconego zieloną herbatą. Też ślicznie. :)
Tak czy inaczej, omawiana kompozycja lubi trzymać się blisko skóry, tworząc wokół ludzkiej sylwetki wąską i zwiewną aurę, w związku z czym nadaje się idealnie na wszystkie okazje, kiedy wolelibyśmy aromat swoich perfum zatrzymać tylko dla siebie. Może być do biura, może na ślub koleżanki.

Trwałość: niespecjalna, bo około cztero- lub sześciogodzinna

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-kwiatowa (i jeszcze świeża, niech będzie! ;) )

Skład:

Nuta głowy: bergamotka, pomarańcza, cytryna
Nuta serca: kwiat lipy, żółta róża, ylang-ylang, neroli, kwiat pomarańczy
Nuta bazy: drewno sandałowe, kłącze irysa, wanilia
___
Dziś noszę Opus IX od Amouage.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.thebestaromatherapy.com/angelic_fragrances.html [Autorka: Mary Kinlen]
2.http://www.designsponge.com/2012/07/behind-the-bar-melina-hammers-linden-blossom-cocktails.html [Autorka: Kristina Gill]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )