sobota, 9 października 2010

Zapach Elfolandu


Coś Wam wyznam: nigdy, ale to nigdy nie zastanawiałam się, jak mogli pachnieć bohaterowie powieści Tolkiena, ergo: przenigdy nie usiłowałam zaprzątać sobie głowy myślami, jaki zapach mógł towarzyszyć takiemu na przykład elfowi Legolasowi [w pewnych kręgach zwanego elfem Lowelasem ;) ]; a może autor gdzieś nawet o tym wspomina...? Nie wiem, nigdy nie przykładałam się też do Władcy Pierścieni - w czasach mojego zachłyśnięcia literaturą fantastyczną był to cykl stanowczo zbyt... popularny, by wystarczająco mocno zaciekawić (przeczytałam, a jakże, lecz bez rewelacji czy spazmów :) ).
W każdym razie, zapach Tolkienowego świata nie był dla mnie istotny. Więc zdziwiłam się, gdy pewnego dnia, paradując po świecie w oparach Au Masculin Lolity Lempickiej, pomyślałam o tamtej właśnie rzeczywistości. Przed oczami stanęła mi niezwykła, magiczna kraina, w której błogostan miesza się z pełną niebezpieczeństw, wciągającą, epicką w swym wymiarze Przygodą. Choć to dosyć luźne nawiązanie.

Przede wszystkim, podstawowym łącznikiem między rzeczywistościami Au Masculin a Śródziemia jest słodko-gorzka, niecodzienna głębia; urocza mieszanka, która jednoznacznie przywodzi mi na myśl oblany czekoladą anyż, podany na kryształowym talerzyku razem z lukrecjowymi ciągutkami. :) I jeszcze coś: o ile w damskim klasyku marki nie wyczuwam ani grama bluszczu, o tyle jego chłodna, trochę ostra a trochę korzenna zieleń w tym przypadku jest łatwa do wychwycenia już od pierwszych chwil po aplikacji.


Tak więc słodko-gorzka, kapitalnie dwoista mieszanina nie ma przed nosicielem niczego do ukrycia, od początku wykłada karty na stół - zupełnie, jak ktoś bardzo naiwny... albo bardzo silny, pewny swego. A już na pewno nie pozwala się lekceważyć. :)
Wkrótce w pobliże talerzyka pełnego niezbyt słodkich łakoci trafiają wytrawne, głębokie nuty alkoholu: rum oraz gorzki, wściekle piołunowy absynt, który zdaje się ponosić odpowiedzialność za bezsprzeczną wyrazistość bluszczu. A wszystko to sprawia, że mnie zaczyna ciec ślinka.

Bo po krótkiej chwili dołącza czarowna woń fiołka (kłącze irysa?), tworząc z rumem i lukrecją nieoczekiwanie zabawowe trio. :) Jednak wkrótce mieszanka ogrzewa się, tężeje, uspokaja, mięknie. Zaczyna mościć się na posłaniu z mchu, wśród purpurowego kwiecia i oddychać. Po prostu - oddychać.
W finale do głosu dochodzi mięciutka, bezpieczna wanilia oraz przestrzenna wetyweria, która do spółki z cedrem dba o leśnego ducha kompozycji. W miarę upływu czasu jednak coraz mniej lasu, a coraz więcej puszystej miękkości: rządzić zaczynają wanilia i piżmo, a dzielnie wtórują im, trudne do jednoznacznego określenia, akcenty ziołowe.
Elfy moszczą się w swoich posłaniach, wtulają buzie w obleczone arystokratycznym aksamitem poduszki i zasypiają.
A ja wycofuję się na palcach. ;) Cicho-sza...


[uwielbiam te kiczowate plakaty! są słodkie. :) ]

Rok produkcji i nos: 2000, Annick Menardo

Przeznaczenie: zapach skomponowany jako męski, choć ma znamiona uniseksu. Dla odważnych mężczyzn i wymagających kobiet. :) Świetny na wszelkie niezobowiązujące okazje (ale i podczas bardziej oficjalnych nie powinien zawieść).

Trwałość: od siedmiu do dziesięciu godzin

Grupa olfaktoryczna: gourmand-orientalna (i waniliowa!)

Skład:

Nuta głowy: bluszcz, anyż, lukrecja, rum, absynt
Nuta serca: fiołek, kleik jęczmienny, bób tonka
Nuta bazy: wetyweria, wanilia, drewno cedrowe, piżmo, praliny
___
Dziś noszę to, o czym powyżej (mniam! zapach idealny na sobotę ;) ).

P.S.
Ilustracje pochodzą z czeluści mojego twardego dysku i - niestety - nie jestem w stanie podać ich źródeł.

8 komentarzy:

  1. O kurczę! Na mnie wychodzi głównie ohydna spalenizna przysypana nadpalonym cukrem. Gorzkie paskudztwo.
    Gdyby pachniało tak, jak opisujesz, może i skusiłaby mnie flaszka...

    OdpowiedzUsuń
  2. A to pech! Słodziaki wybitnie mszczą się na Tobie. ;) Cóż, wspominałaś niedawno, ze jesz ostatnio coraz więcej czekolady; może Twoja skóra wyrównuje poziom cukru w organizmie? :)
    Mnie flaszka nie kusi, za dużo tego dobrego.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wszystkie słodziaki mnie nie lubią. Są takie, które układają się na mnie uroczo. Tyle, że ja coraz mniej lubię pachnieć słodko. Na dzień dzisiejszy apogeum słodyczy osiągnął na mnie Czarny Turmalin. Ależ z niego słodka bestyjka. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. A Elfów nie znoszę. O czym już pisałam nie raz...

    OdpowiedzUsuń
  5. O proszę! Na mnie Tourmaline nigdy nie bywa (ups! nie bywałł...) słodki, może z nowszym będzie inaczej (jak go kupię, choć na razie nie bardzo mam za co)? Ale brzmi apetycznie.. ;)
    Elfy są głupie. :) Za mało brudne, za mało zmysłowe, zbyt wiotkie i eteryczne; za mało ludzkie (czy to już rasizm? :) ).

    OdpowiedzUsuń
  6. Gatunkizm. ;)
    Dla mnie są, przede wszystkim, uosobieniem stagnacji, marazmu. Zaprzeczeniem idei rozwoju.
    Nie wymyślają niczego nowego, ciągną na jałowym biegu udziwniając tylko to, co już jest. Przynajmniej Elfy wzorowane na tolkienowskich.

    Nie jestem szalona, nie uważam, że każda zmiana jest na lepsze, ale doceniam ferment. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak coś fermentuje to znaczy, że żyje. :)

    Elfy są - i na tym ma polegać ich rola. Po prostu żyją, upiększając świat swoim jestestwem. ;) Jestem wredna? Może.. ale jak inaczej, skoro Tolkienowe elfy to banda Narcyzów? ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Mam całkiem podobne skojarzenia do Twoich a propos' Lolity. Za Tolkienem nie przepadam, ale skojarzenie z "aptecznym fantasy" jak najbardziej na miejscu :) Tak pewnie pachnie elfi felczer :) Szkoda, tylko, że po opadnięciu anyżowo-piołunowego kurzu zapach tak szybko gaśnie...

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )