wtorek, 15 marca 2011

Łamiąc reguły

Cóż to miały być za klimaty! Wiedźmie, dręczące, bagniste, wilgotne. Złe do szpiku kości. Miałam rozpływać się w zachwycie dla Hekate, Kali, Isztar oraz reszty rozkosznych bóstw (bogiń konkretnie) chtonicznych, mrocznych i władczych. Miałam doświadczyć spotkania z krwiożerczymi wampirami lub podczas seansu spirytystycznego czuć strach obezwładniający. Jejku, co się miało nie dziać! I to tylko dlatego, że uwierzyłam polskojęzycznym opiniom o Habanicie od Molinard. Ech, młody był człowiek i głupi... ;)
Miałam nadzieję na koszmar, co się zowie. Dlatego kupiłam flaszkę. No i legenda "ulubionych perfum francuskich sufrażystek" też wywarła nielichy wpływ. :) Tymczasem otrzymałam jakość odmienną.
Z czego bardzo się cieszę. Dlatego postanowiłam kontynuować wątek feministyczno-herstoryczny i dziś uraczyć Was opinią na temat Habanity.


W 1921 roku firma Molinard wyprodukowała aromatyzowane saszetki, które należało włożyć do papierośnicy, aby jej podstawowa zawartość "przeszła" zapachem nieco bardziej, hm.. wyrafinowanym. Zawartość torebeczek można było wykorzystać również jako liquid podczas palenia, zaciągając się nie tylko dymem, ale i odurzającym aromatem. Nowoczesne, wyzwolone klientki szybko pokochały kompozycję. Do tego stopnia, iż ta trzy lata później zadebiutowała jako perfumy, szybko spychając w cień pierwowzór oraz frontowymi drzwiami wchodząc do historii kultury.

A teraz słówko o tych, dzięki którym Habanita nie utonęła w powodzi hektolitrów innych pachnideł, przez blisko dziewięćdziesiąt lat przewijających się po kontynentach Ziemi i w dalszym ciągu jest produkowana, budząc żywe emocje kolejnych pokoleń. Czas na ówczesne feministki! :)
Skandalistki, bezwstydnice, wyuzdane, pozbawione moralności i jakiejkolwiek przyzwoitości, wyzute z prawdziwego wdzięku i piękna, zachowujące się jak mężczyźni i gardzące własną płcią, poczwary. Niezłą gębę przyprawili im ówcześni Szacowni, Prawi i Sprawiedliwi, co nie? ;) Żywą do dziś.
Simone de Beauvoir, Colette, Tamarę de Lempicką czy ich naśladowczynie otaczał nimb sławy jak najgorszej. Dla Strasznych Mieszczanek były lżonymi antywzorami, przed których zgubnym wpływem należało chować córki, natomiast Strasznym Mieszczanom najwyraźniej myliły się z pensjonariuszkami domów niekoniecznie prywatnych, którymi oficjalnie należało pogardzać, a w sekrecie nagabywać co wieczór.
Wolnomyślicielka - obraza boska! ;>


No i mit przetrwał sobie, w miarę bezpiecznie, rozsadzony jedynie w krajach, dla których rok 1968 nie oznaczał czołgów na ulicach, internowania nielegalnej opozycji czy antysemickiej nagonki. Po naszej stronie żelaznej kurtyny wielka polityka po raz kolejny zdominowała clou rewolty [rozliczenie z szeroko rozumianą przeszłością], za co do dziś pokutujemy.
Tymczasem cały "myk" polega na tym, że gdyby któraś z ówczesnych flapperek przeniosła się w nasze czasy, do Polski roku 2011, to szybko mogłoby się okazać, że potrafi znaleźć wspólny język nie tylko ze swoją rówieśniczką, ale także z jej matką, a nawet - babką. Oraz, na dobrą sprawę, z mężczyznami z rodziny. :)
Bo po dziewięćdziesięciu latach od powstania Habanity oraz po przeszło stuleciu od zakończenia XIX wieku nasza mentalność uległa pewnej istotnej korekcie. Dla nas tryb życia kobiet lat 20. XX wieku nie byłby nawet w ułamku tak szokujący, co dla pokolenia ich rodziców i dziadków, wychowanych w czasach Wielkiego Terroru (obyczajowego ;) ). Co z tego, że młoda kobieta wyprowadza się z domu [bynajmniej nie do męża!], że studiuje, pracuje, prowadzi bogate życie towarzyskie, pali, pije, tańczy, eksperymentuje z własnymi imażem, chodzi gdzie i kiedy chce, myśli, co jej się podoba oraz - grzech najstraszliwszy - pozostaje aktywna seksualnie? No nic, w sumie; nic. A wówczas był to powód wystarczający do wyrzeczenia się córki/siostry/wnuczki.
Dlatego nie mogłam obok Habanity przejść obojętnie, ignorując związaną z nią opowieść. Musiałam poznać ten zapach. Koniecznie.

Udało się.
Przy okazji zrozumiałam, iż współcześnie obcowanie z Habanitą to cały ceremoniał. :)
Najpierw otwieram pudełko: proste,tekturowe, bez bajeranckich udziwnień. Szaro-czarne, wysmakowane, zdobione motywem tańczących czy modlących się [a jaka to różnica? ;) ] kobiet. I wyciągam zeń flakon-cudo. Nieprzejrzyste czarne szkło, którego pierwowzór stworzył sam René Lalique; dziś smukłe, prostopadłościenne, zakończone złotym, grawerowanym korkiem [wyobrażam sobie, że wykonano go np. z miedzi, a nie tandetnego plastiku ;) ]. U szczytu flaszki widnieje relief, którego odwzorowanie mogliśmy podziwiać na opakowaniu: cztery nagie kobiety; różniące się fryzurami oraz figurą, wszystkie w jakiś pogański sposób uniwersalnie piękne. Oraz silne, co do tego nie mam wątpliwości. Pod spodem natomiast ostry, kontrastowo czerwony napis Habanita oraz nazwa producenta. Otwieram flakon i z radością skierowuję atomizer ku swojej skórze.


W nozdrza uderza silna, bezkompromisowa woń ekstatycznego kwiecia i szczypty aldehydów, lekko podkreślona akcentami owocowymi (najprościej wychwycić brzoskwinię) oraz przyprószona pudrem. Lecz to tylko cisza przed burzą, albowiem już po kilku minutach nadciąga prawdziwy sztorm. Tytoń, wetyweria, benzoes, skóra i puder - ostry, irysowy puder; one to zdominowują kompozycję, przemeblowują stare wartości, dyktują warunki całej reszcie, niedbałe o nią ni o własną, w tejże reszty oczach, reputację. Po prostu są: silne, zdeterminowane, odważne i zadowolone z siebie. A nawet dumne. :) Szczęśliwe z własnej, w pełni uświadamianej, niedoskonałości.
Z czasem mieszanka cichnie, uspokaja się, wyraźnie odpoczywa. Ambra, piżmo, wanilia, szlachetne tony cedru oraz mchu dębowego wdzięcznie mieszają się z pozostałościami skóry, żywicy a także ostrych, irysowych nut i wetywerii. Robi się miękko, choć nigdy przytulnie, swojsko lub "mamusiowo". Habanita to nie kolejny perfumeryjny miziak-kiziak dla fanek scenariuszy p. Ilony Łepkowkiej, tylko woń mocnych, wyrazistych osobowości. Zapach kobiecej drapieżności, woli tak silnej, że łamiącej barbarzyńskie schematy. Godnej pomnika. ;) Oraz bez najmniejszego problemu dającej się nosić współcześnie, w epoce globalnej wioski i rzeczywistości wirtualnej.

Demonicznego zimna i wampirzego okrucieństwa nie stwierdza się. Ludzie, skąd Wam ono przylazło?? Żadne tam opętane spirytystki, a jedynie rozbawione flapperki. :) Jeśli "brudne", to wyłącznie w jednoznacznie pozytywnym, zmysłowym sensie.


Rok produkcji i nos: (1921) 1924, ??

Przeznaczenie: zapach stworzony z myślą o kobietach, ale tak silny i wyrazisty, że dziś z powodzeniem mogą używać go i mężczyźni; na wszelkie okazje

Trwałość: świetna, bo blisko dobowa

Grupa olfaktoryczna: orientalna

Skład:

Nuta głowy: bergamotka, truskawka, brzoskwinia, kwiat pomarańczy, wetyweria
Nuta serca: róża, bez, irys, ylang-ylang, heliotrop
Nuta bazy: ambra, piżmo, benzoes, mech dębowy, skóra, drewno cedrowe, wanilia
___
Dziś noszę Musc Ravageur z cyklu Editions de Parfums Frédéric Malle.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.flickr.com/photos/harcourt/2268423749/in/faves-alexandrialeigh/
2. http://parksfacts.blogspot.com/2010/12/flapper.html
3. http://darcyred.deviantart.com/art/Modern-Computer-Witch-62048987

12 komentarzy:

  1. Wiedźmo, to najciekawsza recenzja Habanity, jaką czytałam! Bardzo lubię Twoje herstorie ("zapachostorie" też ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dziękuję, Aileen! :) Zastanawiam się, czy częściej nie popychać bloga w kierunku herstorycznym. Jutro, o ile znajdę czas, zajmę się Bandit.
    Dzięki za uroczy komplement! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Na Habanitę rzuciłam się z tych samych powodów co Ty. Oczekiwałam mroku i oparów lekkiego horroru. Dostałam ociekający zawoalowanym seksem, paryski kabaret. Oczywiście pokochałam....ale, dalej poszukuję tego mroku i tych horrorów. Zasugeruj gdzie znajdę?
    Uzależniłam się od Twojego bloga jak, nie przymierzając, od brazylijskich telenowel:))) Pozdrawiam serdecznie.
    Marzena

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak to jest, jak się człowiek naczyta i zacznie sugerować. :) Mrok i horror?

    Kadzidła, dymy i inne drewna przede wszystkim, tak myślę. Najbardziej wyraziste przykłady to:
    Incense Normy Kamali - wór mieszanych kadzideł palonych bezpośrednio na gorącym żużlu
    Fumidus Pro Fumum Roma dym i zimne pozostałości pożaru w centrum lasu. To, jeśli odpowiada Ci męski Encre Noire od Lalique. :)
    Wazamba od Parfum d’Empire i Labdanum z butikowej serii Donny Karan – za cielesną żywicę przeobrażoną z czystka (w Wazambie jeszcze kadzidło)
    albo Messe de Minuit marki Etro – sympatyczne kadzidło frankońskie, dość dosłowne i naznaczone ziołami.
    Tak się zastanawiam... właściwie zapachów o bliskim stopniu pokrewieństwa z horrorami jest trochę. ;) Idealnego nadal szukam.
    Incensi Villoresiego, kadzidła CdG, Black a zwłaszcza Dark Aoud od Montale (w ogóle poszperaj wśród ogólnie pojmowanych drzewniaków, co Ty na to?).
    Trudno poradzić coś konkretnego. Wybacz, ale jedyne, co mogę doradzić to zmasowane zamówienia próbek i metoda prób i błędów. Bo o horror naprawdę nie jest łatwo. ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Sprawiłaś, że poczerwieniałam ze wstydu. ;) Dziękuję.
    W następnym odcinku Don Alfonso zdradzi Donię Clarę z Manuelą, narzeczoną José-Octavia. Padre Antonio będzie się martwił. ;P
    Pozdrawiam równie serdecznie. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. No to ja jeszcze poproszę o zapach zdrady, zawsze zastanawiałam się jak ona może pachnieć. Nie mam i nie będę miała Twojego TALENTU do chwytania zapachowych impresji i pewnie nigdy nie znajdę nawet skojarzenia zapachu ze zdradą ale zawsze mogę odwołać się do specjalisty (sic!):)) Czytając codziennie Twojego bloga utwierdzam się w moim pierwszym skojarzeniu go z malarstwem Octawio Ocampo. Bardzo podoba mi się u Ciebie ta przemyślana, pozorna niejednoznaczność.
    Marzena
    ps. Na próbki czekam:))

    OdpowiedzUsuń
  7. I cóż mam na taką listę komplementów powiedzieć? Jestem zaskoczona, ale i ujęta. ;) Bardzo dziękuję za uznanie i obiecuję, że będę dalej pisać w tym duchu. [mam nadzieję] :)
    Czy jestem Ci winna jakieś próbki czy coś (bo ostatnio mam pod tym względem pewien młyn w głowie)?

    OdpowiedzUsuń
  8. Nic z tych rzeczy:)) Sugerowałaś mi znajomość z kilkoma zapachami i już je sobie zamówiłam:)) Czekam na dostawę próbek.

    OdpowiedzUsuń
  9. A, to dobrze. Bo myślałam, że znów o czymś zapomniałam. :)
    W takim razie życzę samych udanych testów! :)
    Natomiast o "zapachu zdrady" muszę jeszcze pomyśleć. Może jakiś wpis z tego wyjdzie..?

    OdpowiedzUsuń
  10. Mi z Habanitą na razie jest dość dobrze, ciężko mi zrozumieć dlaczego określana jest zapach trudny, staromodny i w ogóle nie wiedzieć jeszcze jaki, że dla "dojrzałych charakternych kobiet" (czyżby mój nos już tak się tolerancyjny zrobił? ) Nie czuję się ani nazbyt dojrzała ani jakoś specjalnie charakterna. Ale Habanita leży na mnie z wdziękiem podduszając mnie tym słodkawym tytoniowym pudrem. Czuję, że właśnie tak jest zrobiona jak być powinna i niczego nie jest ani za mało ani za dużo. Pewnie jak skończę odlewkę to rozejrzę się za flakonem.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  12. Mrok i horror to może w salwador dali por homme.A Habanitę kupiłem bo zaitrygowały mnie różne opinie w tym także i ta od Wiedźmy.Dla mojego nosa wszystko to co w tym zapachu czujecie pryska bezpowrotnie z podu ostrego zapachu mydła taaak to jest mydło bo to piżmo i kwiaty tworzą ten akord.potem jest lepiej ale dla mnie nijako bo coś czyje niby kadzidło,niby troch przypraw ale ten zapach do mnie jako do osoby noszącej nie dociera prawie,może inni coś więcej czują kto wie?Nikt jednak mi nie powiedział że to coś ciekawego i nie zapytał czym pachnę niestety.od 5 dni już w sumie zimową pora próbuje zgłębić ten zapach i wyszło mi że to trochę ambry i piżma z aldehydem czarnej orchidei podprawione lekko goździkiem i cynamonem z dodatkiem kropli miodu,benzoesu i bergamotki no i może lekka domieszka kadzidła ale tytoniu to tu nie ma wcale.Takie ostrzejsze ni to damskie ni to męskie mydło niezbyt nowe ale jeszcze o wyraźnym aromacie a potem trochę przyprawowej ostrości.Ten zapach to taki bezpieczny unisex bez fireweków dla mojego nosa.Ani mroku,ani horroru,ani bohemy i dekadencji,ani przybytku rozkoszy,ani wojującego feminizmu tu dla mnie nie ma.Ot bezpieczny mydlany zapach unisex gorzkawo przyprawowy na poziomie Tesorri d Oriente Oud Royale lub Ambra Indiana i tylko tyle.może kiedyś zmienię jeszcze zdanie, ale teraz na grudzień 2013r nie dostrzegam więcej.

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )