niedziela, 27 lipca 2014

Jaśmin w wielkim mieście

Skoro już pachnę perfumami z drapieżną lilią w roli głównej - dodatkowo z próbki sprezentowanej przez Perfumoholiczkę (jeszcze raz dzięki!) - stwierdziłam, że dobrze byłoby opisać dziś zapach jaśminowy, na który całkiem niedawno znalazłam swój "sposób", dzięki pośredniemu wpływowi Patrycji właśnie. :)
Tak więc szykujcie się na wpis poniekąd inspirowany. ;)


Wpis o jaśminie, bardzo kobiecym ale jednocześnie niebezpiecznym; sugerującym, że z jego nosicielką lepiej nie zadzierać. Ponieważ mimo wszystko niekiedy to właśnie szata zdobi człowieka, rzutuje na nasze wyobrażenie o zupełnie obcej osobie (albo zmienia opinię, dodaje nowe odcienie komuś już poznanemu).
Muglerowski Alien z serii Les Parfums de Cuir.

Kobieta w skórzanym ubraniu.
Jednak nie odziana w skórę od stóp do głów fanka motocykli tudzież członkini innej subkultury, żadne takie!
Nasza bohaterka to młoda, obowiązkowo piękna i energiczna przedstawicielka wolnego zawodu lub którejś z nowoczesnych branż kreatywnych: prawniczka, architektka, dziennikarka, pracownica agencji reklamowej a może nawet nauczycielka o wyjątkowo silnej osobowości. Ktoś kogo nie krępuje konieczność wbijania się w korpomundurek - lub konsekwentnie sobie z nią pogrywa, szukając luk w biurowym dress codzie i wykorzystując je bez skrupułów dla zaakcentowania swojej dominującej osobowości. W każdym razie oddana mieszkanka Wielkiego Miasta, aktywna i przebojowa, chcąca z życia wycisnąć jak najwięcej.

Tak przedstawia się otwarcie Skórzanego Aliena, gdzie od samego początku władzę przejmuje mocny, wszechogarniający akord jaśminowy, podkreślany przez frapujący miks laboratoryjnie wycyzelowanych, futurystycznych akordów skórzanego oraz ambrowego. Takich, w których nie ostało się już nic z naturalnych pierwowzorów, jednocześnie czystych i silnych; tak pewnie będzie wyobrażać sobie wonie przyrody członek wirtualnego społeczeństwa z XXIII wieku. ;)
Na takim postumencie układa się jaśmin, by czym prędzej rozpocząć wspinaczkę ku niebu i rozrastając się na wszystkie strony; czyniąc z niewielkiego krzewu o kwiatach pachnących oszałamiająco niemożliwy do sforsowania mur, ścianę całkiem jak ze Śpiącej królewny. ;) Oto jaśmin przyszłości, o gałęziach grubych i ciemnych, obficie broczących złocistą gumożywicą, z korą z wyprawionej skóry; o kwiatach wielkich, mięsistych lub nawet gumowatych i... czy mnie nos nie  myli? mięsożernych. Pełen wyrafinowanej grozy i nęcącego zapachu kwiat-drapieżnik ery poatomowej.

I byłabym może zmieniła swoją wizję pachnidła, gdyby nie kolejne fazy jego rozwoju, gdzie nowoczesna operatywność oraz wieczne zabieganie powoli spuszczają z tonu, pozwalając dojść do głosu większej delikatności, rodzajowi pogodnej melancholii [tak! kolejny perfumowy oksymoron ;D ], ujawniającemu dystans naszej odzianej w skórę damy do wielkomiejskiej nadaktywności.


Tutaj ambry jest więcej, dodatkowo przynoszącej seledynowe, beżowe i jasnozłociste, lekko słone drzewne soki, ujawniającej spory dodatek niejadalnej waniliowo-tonkowej słodyczy, powoli przeobrażającej klasyczna skórę w miły w dotyku jasny zamsz.
Dzięki nim jaśmin także nabiera ciepła, pozwala nieco się wysuszyć i ozłocić, otoczyć miękkością oraz ciepłem może równie syntetycznym co w otwarciu Aliena Cuir ale jednocześnie bardziej delikatnemu i zwyczajnie przyjaźniejszemu ludzkiemu powonieniu. Zza jasnego kwiatu i złocistych akcentów ambrowo-drzewnych wystaje także ciepły kaszmeran, tym silniej je podkreślający.

I wiecie co? Dalsze fazy mojego dzisiejszego bohatera to wypisz-wymaluj Alien Essence Absolue, powstały zresztą w tym samym roku co seria skórzana. Oj, widać nie tylko mnie przypadł do gustu ciąg dalszy Skórzanego. ;)
Jednak trudno tu zarzucić komukolwiek odtwórczość. Nie da się, przy tak skrajnie różnych otwarciach. Ogólnodostępna Essence Absolue była wyłącznie opowieścią o jaśminowym blasku i drzewno-ambrowym ciepłe, Obcy Skórzany to dwie historie w jednym: jedna budząca dystans albo wręcz przerażenie, bardziej chłodna, dzika i drapieżna, mówiąca językiem nieznanej przyszłości, druga niosąca wytchnienie i podnosząca na duchu, znacznie bardziej przyjazna.

Jak dwie twarze tej samej młodej, nowoczesnej i pewnej siebie kobiety.



Rok produkcji i nos: 2012, ??

Przeznaczenie: zapach stworzony dla kobiet ale... (i pewnie sami wiecie, co teraz bym dodała ;) ).
Mocny ale nielinearny, pozbawiony tradycyjnego układu nut - co oznacza, iż tworzy wokół ciała gęstą chmurę wonnych molekuł, ciągnącą się za uperfumowaną osobą niczym tren. Po przeistoczeniu korekcie podlega także emanacja, już dyskretniejsza lecz jednocześnie bogatsza.
Na wszelkie okazje, jakie tylko uznajecie za odpowiednie dla równie wyrazistej mieszaniny. :D

Trwałość: w granicach ośmiu-dwunastu godzin wyraźnej projekcji oraz parę dalszych, gdy perfumy stopniowo zanikają.

Grupa olfaktoryczna: skórzano-kwiatowa

Skład:

jaśmin, skóra, suszone owoce, akordy drzewne i ambrowe, kaszmeran, zamsz
___
Dziś noszę Charogne marki État Libre d'Orange.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://breakfastatyurmans.tumblr.com/post/64222007468/pretaportre-rendition-via-happily-grey
2. http://laurenconrad.com/blog/2012/11/tuesday-ten-november-style-tips/

sobota, 19 lipca 2014

Miłość? Na bogato!

Jest pewien rodzaj istot ludzkich, których nie potrafię znieść: to materialiści. Szczególnie ci, dla których przedmioty zwane luksusowymi stanowią cel sam w sobie; zapatrzeni w logo do tego stopnia, że przesłania im ono cały nieoznakowany świat, z resztą ludzi włącznie. Z fałszem na języku i w oczach. Mam parę takich osób w rodzinie i z perspektywy znajomości z nimi mogę Wam wyznać z ręką na sercu: w życiu nie spotkałam większych pozerów! Osób mniej sympatycznych także zdarzyło się zaledwie kilka.

Możecie powyższe stwierdzenia zrzucić na karb wiedźmiej wredoty - lub zawiści, jak Wam wygodnie [wszak zachwyceni sobą, zapatrzeni w czubek własnego nosa internetowi mundrale nie od dziś twierdzą, że za podobną krytyką może stać tylko i wyłącznie zazdrość oraz żal, ściskający cztery litery ;> ] - jednak w kontekście mego dzisiejszego bohatera naprawdę nie mogłam się odeń powstrzymać. Naprawdę-naprawdę. :D A to dlatego, iż jakiś czas temu miałam okazję poznać i przetestować pachnidło budzące żywe oraz intensywne skojarzenia z odrealnionymi, oślizłymi materialistami, najprawdziwszymi szafiarkami [lub blogerami lajfstajlowymi ;> ] bez blogów. Pachnidło wbrew pozorom... ładne.

I kuszące.
Jak plastikowo-pastelowe, wygodnickie życie z duuużym logo w miejsce osobowości.


Kojarzycie ten typ? Jeżeli wakacje, to tylko w hotelu, najlepiej z największą możliwą liczbą gwiazdek; jeśli zakupy lub obiad na mieście, to tylko w miejscu o odpowiednio wysokiej reputacji, gdzie można nadziać się na miejscowych celebrytów albo i prawdziwe gwiazdy (acz krewni i powinowaci koronowanych głów także są mile widziani :> ); jeżeli uczestnictwo w kulturze, to tylko po wcześniejszym upewnieniu się, czy aby dany film/sztuka/książka "isn't too mainstream" - lub wprost przeciwnie, aby na tle plebsu podkreślać swoją wyjątkowość. Z aspiracjami jak stąd do Honolulu: "nawet, jeżeli na razie nie stać mnie na cotygodniowe wypady prywatnym samolotem do Londynu bądź Nowego Jorku, to przynajmniej polansuję się w Zarze lub skoczę do Warszawy strzelić sobie słitfocię w przymierzalni sklepu Michaela Korsa".
Rzadko kiedy robiący coś tylko dlatego, że sprawia im to przyjemność. Rozpatrujący każdą swoją aktywność w kontekście tego, jakie wrażenie wywrze ona na reszcie ludzkości - oczywiście im większe, tym chętniej zabierają się do roboty. :]

Istoty równie szczerze co naiwnie uważające, że jeżeli dziś stać je na okulary od Prady lub portfel marki Louis Vuitton, wyłącznie kwestią czasu pozostaje dla nich pełne uczestnictwo w świecie klientów haute couture. I, co najważniejsze, że ich wysoki status społeczny jest oczywisty nawet dla zupełnie przypadkowych osób [które, jeżeli jakimś cudem nie załapią z-kim-mają-do-czynienia, natychmiast i wyniośle zostaną sprowadzone do parteru (sztuczka często stosowana na pracownikach handlu tudzież innych punktów usługowych)]. Typy, dla których wszystko, od miejsca pracy oraz zamieszkania przez samochód oraz wystrój domu aż po hiper-rasowego zwierzęcego pupila, koniecznie musi stanowić wyznacznik ich uberwysokiego statusu społecznego.
Słowem: wyjątkowo paskudne osobniki obojga płci.

I choć po takim wstępie wydawać się może, że perfumy, które chcę dziś opisać, to coś nieprzyjemnego, oślizłego czy wręcz nieludzkiego, w rzeczywistości jest dokładnie na odwrót. Bo spójrzmy prawdzie w oczy: czy gdybyście mieli teraz możliwość wzięcia powiedzmy dwu tygodni urlopu, w pełni opłacanego przez dobrą wróżkę gwarantującą Wam brak jakichkolwiek limitów finansowych, to czy nie skorzystalibyście natychmiast? :] Bez absolutnie żadnych zobowiązań i tylko dla zabawy.
Bo ja miałabym porządny dylemat. I najprawdopodobniej bym się złamała, łaskawie przyjmując propozycję dwutygodniowych wakacji w dajmy na to pięciogwiazdkowym hotelu w Hongkongu, z których bardzo możliwe, że wróciłabym obładowana pakunkami od Cartiera, Piageta, Hermèsa, Chanel, Prady lub innego Jeana Paula Gaultier. ;) Nawet pomimo świadomości, że współczesne produkty "luksusowe" to w znacznej mierze taśmowa robota z lichych materiałów. Mogłabym, bo dlaczego nie? Dopuszczam taką możliwość.
Sęk w tym, że niewielu z nas oparłoby się pokusie kilkudniowej zabawy w zblazowanych miliarderów. Wszak cóż w tym dziwnego, że chcielibyśmy aby przynajmniej ten jeden raz to wokół nas skakano, nam usługiwano i wszelkimi (legalnymi) sposobami dbano o nasz dobry humor? Choćby przez kilka dni, jeden jedyny raz w życiu. Oto pokusa, od której wolny jest zaledwie drobny ułamek przedstawicieli cywilizacji zachodniej.

Lecz kiedy o takim życiu marzymy non stop i robimy wszystko, aby marzenia wcielić w życie, by z aspiracji stały się  naszą codziennością, wówczas powoli obrastamy plastikiem, tracimy kontakt z realnym życiem, przestajemy rozwijać się emocjonalnie, intelektualnie i duchowo; ze świata z krwi i kości na własne życzenie pakujemy się do wirtualu rodem z Miłości na bogato. :> Właśnie nim pachnie mi w Love is in the Air marki House of Sillage.

Miłość? Owszem, do stosu przedmiotów oznaczonych wielgachnymi symbolami znanych marek.


To taka miłość, której wyrazem bywa obłędnie wysoki rachunek, bo "przecież za wybicie się ponad przeciętność trzeba zapłacić odpowiednią cenę". I gdybyż jeszcze chodziło o coś innego, niż kolorowe błyskotki znane przede wszystkim z tego, że są znane!

Love is in the Air wydaje się znakomicie pasować do opisanego świata: to perfumy gładkie, przewidywalne ale najzwyczajniej w świecie ładne, kuszące klasyczną, konwencjonalną urodą; robiące wszystko co w ich mocy, aby nas do siebie nie zniechęcić. No chyba, że nas na nie nie stać. ;] Ale przecież mówimy tu o luksusie, prestiżu oraz wysokich aspiracjach, o cenach rzędu setek tysięcy euro; gdzież tam do nich flakonowi wartemu nędzne 1700 zł (w wersji podstawowej)?? ;P
Znalazłam weń miękką, satynowaną ale ciepłą kołderkę z łagodnych kobiecych akordów: soków drzewek owocowych, z klementynki oraz śliwki stanowczo-nie-węgierkowej, z czasem przechodzące w marmoladowe róże i jaśminy otoczone jasnymi, delikatnymi akordami drzewnymi. W tle pojawia się paczulowa czekolada lub raczej kuwertura czekoladowa, którą dopiero zaczęto podgrzewać. :) Brzmi to wszystko uroczo, dziewczęco ale też wyrafinowanie i przede wszystkim - bardzo przystępnie.
Także w późniejszych fazach, kiedy sympatyczna, seledynowa zieleń oraz owoce znikają, kwiaty powoli pokrywają się aromatyzowanym pudrem z paczuli i białego piżma, zaś słodycz okazuje się być zasługa przede wszystkim gęstej, niemal budyniowej wanilii. Oraz białych piżm, owego "stereotypowo kobiecego" utrwalacza i ubezjajeczniacza współczesnych damskich perfum.

Love is in the Air mami nas czarodziejskim uśmiechem, zabawia żywą, wesołą konwersacją a między wierszami wysyła jednoznaczne, zachęcające sygnały. Jest wyraźne, całkiem silne ale też wyjątkowo łatwe do zaakceptowania nawet przez najbardziej wymagające nosy. :) Sprawia sympatyczne wrażenie. Daje z siebie wszystko - o ile tylko ma dwustuprocentową pewność, że taki wysiłek mu się opłaci. Niczego nie robi "od serca".
Choć bardzo lubi deklarować wszem i wobec, że je ma. Oczywiście tylko wtedy, kiedy wie, że będzie uważnie słuchane. ;]

Dla mnie Love is in the Air to flirt z diabłem: pofantazjować można, lecz na myśl o przejściu od błogich rojeń do ich faktycznej realizacji dostaję gęsiej skórki.
Więc dziękuję za propozycję ale wolę dalej sobie postać.
Jestę plebsę.


Rok produkcji i nos: 2012, Mark Buxton

Przeznaczenie: zapach dla kobiet układający się w miękką niczym jedwab, dosyć zamaszystą aurę. :) Cóż więcej można napisać, żeby nikogo nie obrazić..? ;)
Może, że to pachnidło na wszystkie okazje, jakie uznacie za odpowiednie. O. :D

Trwałość: około dziesięcio-dwunastogodzinna

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-owocowa

Skład:

Nuta głowy: pomarańcza oraz inne cytrusy, akordy zielone, śliwka
Nuta serca: drewno cedrowe, jaśmin, róża
Nuta bazy: białe piżmo, paczuli
___
Dziś noszę Cannabis marki Il Profumo.

P.S.
Obydwa kolaże są mojego autorstwa, jednak źródeł tworzących je fotografii dziś już nie pomnę.

poniedziałek, 14 lipca 2014

"Słodycz w nadmiarze to rzecz obojętna"

Oj, oj! Obiecałam jeden wpis w tygodniu i co? Dałam ciała już za drugim podejściem.

Dlatego dziś postanowiłam zebrać się w sobie i wrzucić tu coś, co nie wymaga ode mnie aż tak precyzyjnego dobierania słów ani wielkiego namysłu. Opis, do którego wykorzystam przede wszystkim innego rodzaju treści - zresztą nie po raz pierwszy w historii tego bloga. :)
I wcale nie znaczy to, że niniejsza recenzja będzie mniej prawdziwa czy bardziej niestaranna, niż zazwyczaj. Po prostu akurat dzisiaj zostawię więcej miejsca na Wasz osobisty odbiór. ;)


Dlatego bardzo proszę: włączcie teraz głośniki i, słuchając jak lata temu Stanisław Soyka zinterpretował jeden z sonetów Szekspira, przypatrzcie się mojej interpretacji Musc marki Mona di Orio.


Otóż musicie wiedzieć, że Monowe Piżmo to jedno z najdelikatniejszych, najbardziej wdzięcznych pachnideł z tej rodziny zapachowej, charakterem zbliżone do Musk od Etro czy Clair de Musc Lutensa (oczywiście wyjąwszy jego zwierzęco-mydlaną moc). Tyle samo weń miękkiego światła, nieziemskiego spokoju, łagodności oraz nienachalnego czaru.








Przez cały czas trwania na mojej skórze Musc jest dziełem delikatnym i najczęściej utrzymanym w jednolitej, jasnej tonacji - za wyjątkiem pewnego momentu w sercu mieszaniny, kiedy piżmo zyskuje wyraźniejszy, mydlano-cielesny, w ledwie zauważalny sposób zmysłowy odcień, pięknie zabarwiony krótkim ale zapadającym w pamięć kwiatowym błyskiem. Poza tym perfumy okazują się nieskończenie miękkie, troszkę matowe i zatrzymane tuż na skraju płochliwości. A może po prostu ciepłej, z pozoru nudnej pewności swego, bezpieczeństwa codzienności?

Wdzięk oraz całkowity brak nachalności to dwa kolejne imiona Piżma stworzonego jeszcze przez Monę. Spokój to imię trzecie. Skupienie na nieskończenie drobnym szczególe, który w szumie codzienności łatwo zignorować, na który szybko można zobojętnieć, zachwyt pozorną drobnostką - to motto woni.

"Mocniej cię kocham, choć na pozór słabiej;
I nie mniej kocham, chociaż mniej widocznie.
(...)
Jak słowik czasem przestaję się trudzić
Aby cię pieśnią moją nie zanudzić".

Zachwyt i znużenie, entuzjazm i rutyna, nadzieja i cierpienie, oddanie oraz zawód - przecież to właśnie z ulotnych emocji zwykliśmy tworzyć rzeczy najtrwalsze. Najważniejsze, by umiejętnie dobrać proporcje. ;)

Rok produkcji i nos: 2010, Mona di Orio

Przeznaczenie: zapach typu uniseks, dla miłośników piżm czystych i delikatnych (choć nie pudrowych!). Utrzymuje się tuż przy mojej skórze, z czasem wręcz wlepiając się w nią, natomiast jasność i subtelny charakter mieszanki umożliwiają stosowanie jej nawet podczas ciepłych dni lata. [Tu jednak uwaga techniczna: zauważcie proszę, że "ciepły" nie znaczy wcale: "gorący" . ;) ]
Pasuje na okazje mniej formalne albo wieczorowe - lub takie, jakie sobie dlań umyślicie. :)

Trwałość: pomimo wątłej projekcji niezła, bo około ośmio- dziesięciogodzinna.

Grupa olfaktoryczna: piżmowa

Skład:

heliotrop, arcydzięgiel, neroli, róża, bób tonka, piżmo
___
Dziś nosiłam to, o czym powyżej.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://claumercado11.wix.com/servicios#!info
2. https://www.etsy.com/listing/125137819/still-life-shades-of-white-8x10-fine-art?ref=shop_home_active_5&ga_search_query=feather
3. http://www.pinterest.com/pin/395190936025058909/
4. http://impurethoughtsinspiredbyyou.tumblr.com/post/53481772262/nothing-better
5. http://coragupana.tumblr.com/post/44334220109
6. https://www.etsy.com/listing/87792622/morning-sunrise-tree-with-fog-landscape
7. http://coragupana.tumblr.com/post/59827869587
8. http://www.pinterest.com/pin/296252481708509472/

Tytuł recenzji oraz wersy zacytowane w treści to fragmenty Sonetu CII Williama Szekspira w przekładzie Macieja Słomczyńskiego.

sobota, 5 lipca 2014

Nic się nie zmienia, lecz wszystko jest inne*

W książce Dany Thomas Luksus. Dlaczego stracił blask opis rzemieślniczej, pieczołowitej produkcji jednej skórzanej torebki zajmuje bite sześć stron. Daje to niejakie wyobrażenie o tym, jak skomplikowany jest proces tworzenia skórzanej galanterii wedle zasad sztuki, niezmienionych od stuleci. Ile trzeba włożyć weń zaangażowania, wysiłku, czasu i - niestety, tak - pieniędzy.

Tu nie da się zbyć klienta byle czym ani też zaimponować mu bez wysiłku. To nie H&M - ani nie Dolce&Gabbana a nawet i nie Gucci. To nie zabawa w "nabijmy klienta w butelkę i zamydlmy mu oczy mirażem luksusu". Liczy się styl, iście zegarmistrzowska precyzja ("Jeżeli rączka nie jest doskonała, nie jest też doskonała cała torba"), pewność.
Innowacyjność jest mile widziana ale nie wtedy, kiedy nowe rozwiązania stoją w sprzeczności z głębokim szacunkiem dla tradycji. Wtedy nie ma dla nich miejsca.

O jakiej firmie mowa?


Myślę, że każdy może się domyślić. ;) Mnie jej nazwa dziś do niczego się nie przyda; chciałam tylko zasugerować ograniczenia, jakie wiążą się z tworzeniem toreb i kufrów podróżnych zgodnie z zasadami i wzorami sprzed lat. Pokazać, że nie jest łatwo. Że kiedy ważniejsza jest precyzja niż wydajność, nowoczesność idzie w odstawkę [bo jak wygląda współcześnie masowa produkcja toreb, rękawiczek czy nawet siodeł? Taśma produkcyjna, noże, ciach! Nieczysty krój i byle jakie szycie - o ile nie klejenie, śrubki z aluminium zamiast nitów lub gwoździków z miedzi czy srebra, wkładki usztywniające z plastiku czy tektury zamiast skórzanych... Wymieniać można w nieskończoność ale po co, skoro większość z nas posiada właśnie takie, byle jak wykonane torebki czy plecaki?]. Że wzrost zysków wcale nie musi być jedynym i najważniejszym kryterium rozwoju firmy [zresztą powyższe zdanie warto też rozciągnąć na rozwój i bogacenie się ludzi. :) ].
Że najtrudniej jest dziś stworzyć takie skórzane utensylia, które w niczym nie chciałyby uchybić zwyczajom z dawnych lat.

Nie inaczej będzie ze skórzanymi perfumami. :D


Na dobrą sprawę znam jedynie dwa zapachy skórzane o klimacie tak bliskim dziełom vintage, jak to tylko możliwe - ale jednak współczesne: l'Aigle de la Victoire od Rancé 1795 oraz Fetish pour Homme marki Roja Dove. Charakterystyczne, że oba zapachy skierowano do mężczyzn, jakby kobietom klasyczne, skórzane perfumy nie mogły przypaść do gustu. Jakby były dla nas obce.
O, jakże wielka to pomyłka!

Choć oba pachnidła są idealne dla mężczyzn - i ani mi w głowie zaprzeczać ich męskości - to przecież niepodobna, by nie zakochała się weń kobieta ceniąca stylistykę vintage. W obu przypadkach przy pierwszym zetknięciu z mieszaniną, moje serce zabiło żywiej a w głowie pojawiła się myśl: "to jest to!" :)
Wielce tajemnicze ale nieodzowne dla zachwytu "to coś". ;)

Reakcje były do siebie tak bardzo podobne, ponieważ oba zapachy również dzieli niewiele. Zaledwie drobne szczegóły; co jednak nie znaczy, iż trudno byłoby je rozróżnić. Wprost przeciwnie: choć zarówno Orzeł, jak i Fetysz współdzielą gęsty, dymny i zmysłowy charakter, chociaż w obu najważniejsze role trafiły się skórze w otoczeniu woni cielesnych lub balsamicznych, to przecież każdy z soczków cechuje własny, oryginalny styl.


Ech, mam wrażenie, że trochę zbyt namieszałam z wyjaśnieniami... Chodzi o to, że pokrewieństwo między obiema kompozycjami zasadza się na głównym składniku, czyli ciemnej, wiekowej, szlachetnej skórze oraz wytrawnym, eleganckim chociaż zmysłowym klimacie ale różnice dają się zauważyć dopiero w niuansach.

I tak: l'Aigle de la Victoire okazuje się pachnidłem bardziej satynowym, gładkim, chwilami może nawet maślanym; zbudowanym na kontraście między akordami drzewno-zwierzęcymi a skoncentrowanymi aromatami ziół, między cieniem i ciepłymi dymami a czymś chłodnym i odświeżającym, dla niepoznaki tylko skrytym za tymiankiem czy liściem wawrzynu. Rozkład sił może to dziwić, kiedy spojrzymy na spis nut ale takie są fakty. Gęstość i urok Orła nie podlegają wątpliwości ale wspomniane lekkość, chłód i maślana gładkość dowodzą, że odzianemu weń dżentelmenowi nieobcy jest flirt z nowoczesnością. :)


Natomiast Fetish pour Homme, jakby wbrew swojej nazwie, jest dziełem daleko bardziej klasycznym, stonowanym, ciepłym ale nie spokojnym tudzież pozbawionym charakteru. Tak zaznacza się szyprowy charakter wody, jej pikanteria, zwierzęce konotacje ale i lekkość cytrusów potraktowanych identycznie, jak w męskich klasykach sprzed lat.

Teoretycznie więcej tu zadziorów, nut ciemniejszych i bardziej animalnych niż w gładziutkim Orle, jednak przenikające mieszankę na wskroś miękkie, trochę nierzeczywiste światło, szyprowa przestrzeń i zadziorność znakomicie równoważy wszelkie mroki i ponuractwo. :) Jest bogato ale nienachalnie. Z Duszą przez duże D.
Fetish to zapach niejednoznaczny i nieźle skomplikowany; zupełnie, jak żywy człowiek [że o ograch i cebuli ledwie wspomnę ;) ]. Jest tu i wspomniana ciemna zwierzęcość, i żywice, iskrzące się w słońcu cytrusowe soki ale też rozgrzewające zamorskie przyprawy; ambra i labdanum ale również suchy i gęsty srebrzysty mech dębowy. Oraz parę innych składników, które jednak trudniej rozpoznać. Najważniejsza jedna, podobnie jak w l'Aigle de la Victoire, pozostaje skóra: ciemna, dymna, nasycona, wyraźna przez wszystkie stadia rozwoju pachnidła.
A mimo to, nie zważając na gęstość i nasycenie kompozycji, Fetish pozostaje dziełem pogodnym i pełnym wdzięku, choć też nieco zdystansowanym. Lecz jak go nie pokochać? :)


Rancé, l'Aigle de la Victoire

Rok produkcji i nos: 2013, Jeanne Sandra Rancé

Przeznaczenie: pachnidło skomponowane dla mężczyzn, o sporej sile rażenia i sillage, które jednak z czasem maleje zmieniając się w swobodną aurę.
Na okazje formalne lub takie, do których będzie nam pasować. Jest to (kolejne z wielu) dzieło raczej dla osób o ściśle określonych upodobaniach aniżeli odpowiednio wysokiej zawartości testosteronu w organizmie. ;) Świetny na każdą pogodę, może za wyjątkiem najgorszych upałów [ale już tak do dwudziestu pięciu, góra trzydziestu stopni Celsjusza Orzeł sprawdza się znakomicie].

Trwałość: spokojnie dobija do pół doby a nawet dalej

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-skórzana (oraz drzewna)

Skład:

Nuta głowy: liść laurowy, bergamotka
Nuta serca: tymianek, brzezina, labdanum, paczuli
Nuta bazy: wetyweria, kadzidło, skóra, oud


Roja Parfums, Fetish pour Homme

Rok produkcji i nos: 2012, Roja Dove

Przeznaczenie: zapach stworzony dla mężczyzn, choć - powtarzam - pasujący bardziej do specyficznych upodobań skóro- i retrolubów, niż do sztywnej klasyfikacji dżenderowej. :) Choć pewnie z czysto statystycznego punktu widzenia częściej sięgną poń Panowie niż Panie.
Tworzy mocny i gęsty ślad, stopniowo skracający swoją długość aż zmieni się w przyjemną, bliską ciału ale gęstą aurę. Jeżeli zaś chodzi o pogodę, to stosuje się doń zastrzeżenie z analogicznego podpunktu piętro wyżej. ;)

Trwałość: od dziesięciu godzin do prawie doby [a mam na myśli wodę perfumowaną; aż strach pomyśleć, jak czepliwy musi być męski Fetish w wydaniu czystych perfum! :D ]

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-skórzana (a także szyprowa)

Skład:

Nuta głowy: bergamotka, limonka, cytryna
Nuta serca: figa, neroli, fiołek, jaśmin
Nuta bazy: wetyweria, cynamon, kardamon, pieprz, elemi, benzoes, paczuli, wanilia, mech dębowy, skóra, szara ambra, labdanum, piżmo
___
Dziś Baab Al Habayeb marki Ard Al Zaafaran. [Nie pytajcie mnie jednak, co dokładnie znaczą te nazwy. ;P ]

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://leatherboundbooks-richmahogany.tumblr.com/post/26216061962/louis-trunks-are-awesome
2. http://www.pinterest.com/pin/423056958715850327/
3. http://www.pinterest.com/pin/531002612285682386/
4. http://tartanscot.blogspot.com/2011/11/sunday-runway-colours-of-autumn.html

* Tytuł recenzji to jedno z haseł reklamowych marki przywołanej we wstępie. :D Pasuje idealnie do obu recenzowanych dziś zapachów ale kompletnie nie przystaje do ogółu współczesnego perfumiarstwa. ;>